sobota, 14 czerwca 2014

Cywilizacja robotów (cz. 5)

Sytuacja ludzi w podziemiach była niemal beznadziejna. Mieli co prawda pod dostatkiem wody z podziemnych źródeł, ale wyjście na powierzchnię oznaczało natychmiastową śmierć.
Robotom udało się całkowicie wyeliminować tlen z atmosfery, dzięki temu zniknął problem korozji - najgroźniejszej choroby robotów.
Specjalne oddziały siłowników wyposażonych w niezwykle czułe detektory tlenu nieustannie patrolowały całą powierzchnię Ziemi i w razie jakichkolwiek "przecieków" powstałych wskutek ruchów tektonicznych, natychmiast likwidowały miejsce skażenia tlenem.
Atrakcją natomiast były wybuchy wulkanów. Uwalniane w ten sposób gigantyczne ilości CO2, metanu i innych trujących dla ludzi gazów, stanowiły ucztę dla robotów.
Powstała nawet specjalna grupa robotów-wulkanologów prognozująca miejsca kolejnych erupcji wulkanicznych do których ochoczo ściągała cała elita robotów.
Wielką atrakcją były zawody w których roboty podchodziły jak najbliżej krateru wulkanu i zachłystywały się siarkowodorem.
Zdarzało się że jakiś szczególnie brawurowy wyczyn kończył się dla robota stopieniem w gorącej lawie, ale obowiązywała zasada: Jest ryzyko, jest zabawa.

Tymczasem w podziemiach ludzie zaczęli się organizować do walki z robotami.
W starych pokopalnianych sztolniach dość było sprzętu by próbować stworzyć urządzenia do produkcji tlenu.
Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności natrafiono w jednej ze starych nieczynnych kopalń na prawdziwe archiwum ludzkiej myśli technicznej.
Była to cała techniczna biblioteka, którą niegdyś roboty wywaliły jako bezwartościową makulaturę.
Ludzie jednak byli już na tyle nierozgarnięci technicznie że nie byli w stanie skorzystać z zawartej tam wiedzy.
Niezakolczykowani mieszkańcy pierwotnej dżungli amazońskiej coś opowiadali o "białym, mądrym starym człowieku" który kiedyś żył wśród nich i potrafił opowiadać z kartek papieru.
Udało się odszukać tego bardzo starego już człowieka, który potrafił czytać i sukcesywnie przekazywał techniczną wiedzę pozostałym ludziom.
Człowiek ten był podróżnikiem/włóczęgą/obieżyświatem. Gdy zaczęła się sypać ludzka cywilizacja wyruszył do miejsc gdzie roboty nie docierały i próbował żyć tak jak niegdyś żyli ludzie wolni i niezakolczykowani.
Tak trafił do amazońskiego plemienia i żył wśród nich do czasu, aż dywizje siłowników spacyfikowały resztki tropikalnej dżungli i wraz z tubylcami trafił do podziemnej niewoli.
Marzył o tym że może jeszcze kiedyś zobaczy słońce, zieleń drzew i błękitne niebo.
Ten dzielny starzec zdał sobie sprawę że tylko on może pomóc ludziom w pokonaniu robotów.
Nauczył ludzi czytać i pisać, tłumaczył zasady fizyki, mechaniki i podstawy matematyki.
Szybko okazało się że ma pojętnych słuchaczy. W dość krótkim czasie dzięki wiedzy z podręczników ocalałej biblioteki technicznej i wykorzystaniu podzespołów z porzuconego sprzętu górniczego, udało się zbudować działający akcelerator tlenowy.
Urządzenie potrafiło produkować tlen z wody, a uwalniany z rozkładu wody wodór służył do napędu całej maszynerii. Tlen gromadzono w pustych komorach po wyeksploatowanych kopalniach.
Z biegiem czasu udało się wyprodukować i zgromadzić pod wielkim ciśnieniem miliardy metrów sześciennych tlenu w najczystszej postaci. Powoli zaczynało brakować miejsca na magazynowanie tlenu, w komorach tlen był pod tak wysokim ciśnieniem ze zdarzały się samoczynne rozprężenia skał i wstrząsy górotworu.

Na powierzchni Ziemi nadal dość beztrosko elita robotów używała życia. Pojawiały się wprawdzie tu i ówdzie niespotykane wcześniej w tych okolicach tajemnicze podziemne wstrząsy, ale roboty interpretowały to jako zapowiedź kolejnego wybuchu wulkanu i kolejną wielką ucztę.
Roboty-spece od wulkanów potwierdziły że spodziewana jest niezwykła erupcja nowego wulkanu i zapowiada się niezwykłe wydarzenie.
Dzięki licznym czujnikom oszacowany został przewidywany czas i siła wybuchu i do przewidywanego miejsca erupcji ściągała cała elita robotów.
Czas płynął, a erupcja nie następowała. Zniecierpliwione elity robotów postanowiły pomóc naturze.
Wyznaczono w rozległej dolinie najdogodniejsze miejsce do erupcji i ściągnięto wszystkie możliwe jednostki siłowników-wiertaczy w celu przewiercenia górotworu i zainicjowania erupcji.
Wokół wierconego otworu zgromadziła się cała najwyższa śmietanka robotów, na obrzeżach pętał się prosty plebs robociarski licząc na okruchy z pańskiego stołu jakie mogą się trafić przy takiej okazji.
Po kilku godzinach wytężonej pracy siłowników-wiertaczy stało się. Wiertło trafiło do centralnego magazynu tlenu o najwyższym poziomie sprężenia.
Nastąpiła gigantyczna eksplozja i w kilka sekund  unicestwiła całą elitę robotów.
Niedobitki siłowników rozpaczliwie starały się zatrzymać wypływ tlenu z przedziurawionej komory, ale padały jak muchy rażone muchozolem.
Po kilku godzinach nie było już na Ziemi ani jednego sprawnego robota. Tlen unicestwił wszystkie kluczowe podzespoły robotów które były przystosowane do pracy w atmosferze beztlenowej.
Z ziejącego tlenem krateru zaczęli wychodzić ludzie.
Ujrzeli spustoszoną ziemię i błyskawicznie rozkładające się wskutek utleniania resztki robotów.
Człowiek też nie był podobny do dumnej ludzkiej istoty z początku XXI wieku.
Gęsto owłosiony, przygarbiony, jakiś wyblakły musiał od nowa "czynić sobie Ziemię poddaną".
Wszędzie znaczył swoje terytorium tajemniczym symbolem trójkąta.
Rysunek trójkąta zdominował każde miejsce gdzie pojawiał się człowiek. Trójkąty stanowiły ponadczasowe przesłanie dla odradzającej się ludzkości z nadzieją że przyszłe pokolenia ludzi nigdy nie wymyślą ... koła.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg