sobota, 12 grudnia 2015

Jak cywilizowałem Amazonię (cz.17)

Próbuję katabasa przywołać do porządku.
Nie jest to prosta sprawa, ma już wielu zwolenników i znaczne wpływy wśród tubylców.
Publicznie ogłosiłem jakim kryteriom powinien odpowiadać katabas katolicki w cywilizacji białego człowieka. Celibat był jednym z ważniejszych punktów.
Natychmiast ujawnili się przeciwnicy katabasa. Doszło nawet do tego że jeden z jego ministrantów w kolejną niedzielę przyszpilił do drzewa 95 tez jakim powinien odpowiadać kościół i o dziwo znalazł wielu zwolenników wśród dotychczasowych wiernych.
Mamy więc w kościele schizmę.
Były ministrant ogłosił się pastorem i część wiernych mająca dość dziesięciny przyłączyła się do nowego kościoła.
Katabas grzmiał i miotał się, ale bezskutecznie.
Aby zapobiec wojnie religijnej, całym swym autorytetem potwierdziłem że w cywilizacji białego człowieka jest nawet kilka odłamów chrześcijaństwa i są one od siebie niezależne wyznając wiarę w tego samego boga.
To indywidualna sprawa każdego człowieka do jakiego wyznania będzie się czuł przynależny, a nawet może nie wierzyć w żadnego boga i zostać ateistą.
No tego było już za wiele. Szok totalny. Nawet Rada Starszych miała wątpliwości i dopiero po moich szczegółowych wyjaśnieniach to zaakceptowała wyrażając ogromne zdumienie że na tak wiele sposobów można wierzyć w tego samego boga, a nawet nie wierzyć.
Katabas spuścił z tonu, spokorniał i chyba na jakiś czas będę miał z nim spokój.

Uwikłany mimowolnie w spory wyznaniowe zaniedbałem reformowanie gospodarki.
Dostałem zgodę Rady Starszych na sprowadzenie z innych wiosek gastarbeiterów, bo miejscowe zasoby ludzkie mam na wyczerpaniu.
Już nikt z dorosłych dotychczasowych mieszkańców wioski nie utrzymuje się z pracy rąk - wszyscy pełnią funkcje urzędnicze i ich aspiracje zawodowe rosną.
Brakuje więc ludzi do prac porządkowych, zaopatrzenia, czy budownictwa.
Przybysze nieznacznie się różnią od miejscowych, bo ci ostatni już nabyli zwyczajów i manier obowiązujących w cywilizacji białych ludzi. Co prawda wielu z nich mówi po polsku, ale już czytać i pisać nie potrafią, co dziwne świetnie potrafią liczyć - zwłaszcza wypłatę.
Oczywiście dalej wierzą w swych pogańskich bogów i jakoś trudno ich przekonać do wydajnej pracy - robią tylko to co im się zleci, żadnej własnej inicjatywy, na dodatek co rusz wysuwają roszczenia płacowe i socjalne i twierdzą że są dyskryminowani, ale podnosić kwalifikacji, czy uczyć się nie mają zamiaru.
Wszystko więc idzie dokładnie tak jak w cywilizacji białego człowieka, ot taka uniwersalna reguła.

Zaczynam uważniej przyglądać się wprowadzonym reformom i reakcjom ludzi na wprowadzone zmiany.
Tak niewiele czasu upłynęło od mojego przybycia, a życie tubylców zmieniło się nie do poznania.
Wybrałem się któregoś dnia na spacer po wiosce, by obejrzeć zmiany które się dokonały po wprowadzeniu dotychczasowych reform.
Cóż widzę: Porządne, zadbane i solidne szałasy wybudowane równo według linii zabudowy i zgodnie z planem zagospodarowania przestrzennego, solidne budynki administracji publicznej, szerokie i równe drogi i ..... ani jednego człowieka.
Jeszcze w czasie przed wprowadzeniem reform gdy zapoznawałem się ze zwyczajami i życiem tubylców taki widok był nie do pomyślenia.
Wszędzie był gwar, sporo ludzi w tym dużo dzieci.Siedzieli tłumnie wokół szałasów, o czymś rozprawiali, śmiali się, czasem tańczyli, a obecnie spokój i cisza.
Gdzie są ci ludzie? Gdzie są dzieci?
Zobaczyłem idącego szybkim krokiem tubylca i zadałem mu te pytania. Popatrzył na mnie zdziwiony. Jak to gdzie? Wszyscy pracują, a dzieci w szkole, lub na zajęciach pozalekcyjnych, zresztą popytaj pan innych, tymczasem przepraszam nie mam czasu - już jestem spóźniony.
Niewiarygodne. Tubylcy samoistnie przyjęli styl i sposób życia białych ludzi. Wystarczyło wprowadzić w życie kilka rozporządzeń, przedstawić wizję dobrobytu i "ścieżkę kariery", a dotychczasowe zwyczaje i wartości poszły w odstawkę.

Wciąż wisi nade mną widmo zadłużenia i krachu finansów publicznych. Wprowadziłem podatki, a budżet wciąż się nie domyka. Tu i ówdzie widzę że tubylcy stają się coraz zamożniejsi, a kasa publiczna straszy pustką. Pora na opłaty od użytkowania środowiska.
Umotywuję to koniecznością ochrony przyrody i zasobów naturalnych. Na początek wprowadzam zezwolenia i licencję na połów ryb.
Znów szok. To jak? Ryb w rzece łowić nie wolno? Wolno - odpowiadam, ale trzeba mieć zezwolenie i licencję. Jak na razie nie wprowadzam kwot połowowych - niech się przyzwyczają najpierw do zezwoleń i licencji za które rzecz jasna trzeba zapłacić.
Wprowadzam też opłatę za korzystanie z rzeki - taki jakby podatek drogowy, bo rzeka jest głównym traktem komunikacyjnym. Wyznaczyłem też przy brzegach strefy płatnego cumowania łodzi i z tego też jest trochę wpływów do publicznej kasy.
Mimo tych wszystkich wysiłków bilans wciąż nie sztymuje, bo do ściągania opłat i kontroli wciąż zatrudniam nowych ludzi i wydatki rosną. No błędne koło jakieś. Wszyscy pracują, płacą podatki i opłaty lokalne, a kasa świeci pustką.
Zastanawiam się czy czasem nie przedobrzyłem z liczbą urzędników. Chyba pora na przegląd stanowisk i odchudzenie administracji. Zrobiłem przegląd i rzeczywiście trzeba zlikwidować kilka etatów - trochę budżet odetchnie.
Z końcem miesiąca 15 osób dostało wypowiedzenia. Kolejny szok. Jak tak można nagle pozbawiać ludzi pracy i środków do życia? Co oni teraz mają robić? Padają pytania: Jak żyć?
Nie ma wyjścia. Trzeba wypłacić odprawy i płacić (przynajmniej przez jakiś czas) zasiłki dla bezrobotnych.
W tym celu powołuję Urząd Pracy, który będzie szkolił i aktywizował bezrobotnych, oraz wypłacał zasiłki.
W Urzędzie Pracy zatrudniłem 10 ludzi - to ci którzy zostali zwolnieni. Obsługują 5 pozostałych bezrobotnych. Bilans po pół roku - deficyt wzrósł. Koszty odpraw, zasiłków i płac urzędników znacznie przekroczyły oszczędności wynikłe ze wcześniejszych zwolnień.
Jestem bezradny i bliski załamania. Lada dzień okaże się że ludzie nie dostaną wypłat i co wówczas będzie?
Oj, mści się na mnie brak dostatecznej wiedzy z dziedziny finansów i zarządzania. Gołym okiem widać że katastrofa jest nieunikniona.
Może trzeba wprowadzić jakąś reformę walutową, wymienić pieniądze - tylko na co?
Mam pustkę w głowie i żadnych konstruktywnych pomysłów.
Jakby tego było mało zaczęła się pora deszczowa. Leje prawie non stop. Najstarsi z Rady Starszych nie pamiętają takich opadów. Może dzięki temu problem finansów zejdzie na dalszy plan, bo przecież jak pisał poeta: Nie czas żałować róż gdy tonie las.

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg