sobota, 17 grudnia 2016

Jak cywilizowałem Amazonię (cz. 26)

Mam nowy problem. Jak ich ubrać? Jak dobrać właściwy strój dla dzieci w różnym wieku, młodzieży, dorosłych, starców? Jaki miałby być strój na co dzień, jaki od święta, jaki do pracy, do szkoły?
To zdecydowanie mnie przerasta. Jako człowiek nauki nigdy nie przywiązywałem wagi do stroju, a tu mam ubrać całe plemię. No nie, wysiadam i wymiękam, ale z drugiej strony nie mogę odpuścić, przecież zobowiązałem się wprowadzić wszystkie elementy cywilizacji białego człowieka, a strój jaki by nie był zawsze obowiązywał w cywilizacji białych ludzi.
Od tygodnia biję się z myślami jak rozwiązać ten problem i nic sensownego nie wydumałem.
Byłem blisko unifikacji na wzór niegdysiejszych Chin, czy obecnej Korei Północnej, ale porzuciłem tą myśl - to przecież nie są cywilizacje białych ludzi.
Chyba zacznę od służb mundurowych. Zawsze to prościej i łatwiej dobrać jakiś wzór munduru i do wyboru będzie tylko rozmiar.
Tak, to jest świetny pomysł. Najpierw ubiorę służby - będą się z daleka wyróżniać od reszty, doda im to powagi i prestiżu i zarazem będzie ważnym testem jak odwieczne golasy czują się w tekstylnym wcieleniu.

Kolejny problem - kasa. Niby kasy mam do woli, ale przecież złotem nie zapłacę za stroje, bo to zdemaskuje plemię, a gorączka złota unicestwi ich w tydzień.
Wymyśliłem sposób - złoto przetopię na małe sztabki, sprzedam na czarnym rynku gdzieś w znacznej odległości od najbliższej cywilizacji białego człowieka by niepotrzebnie nie ryzykować że ktoś zacznie węszyć po okolicy za złotem i za uzyskaną kasę spokojnie w jakiejś hurtowni kupię umundurowanie dla testowej grypy tubylców.
Z klamotów pozostałych z samolotu Pabla zrobiłem kilka różnej wielkości pojemników i w nich przetopię samorodki złota na sztabki.

Zbudowałem piec do wytopu złota na wzór świętokrzyskich dymarek i do dzieła. Topię te nieforemne bryły kruszcu i muszę przyznać że to całkiem wydajna technologia. Wytopiłem na początek jakieś 10 kilogramów złota. Ciekawe jakiej będzie próby?
Znów jadę do cywilizacji białych ludzi, zabrałem ze sobą kilka sztabek złota różnej wielkości. Zapuściłem się daleko od dżungli, by zmylić i zatrzeć ślady pochodzenia kruszcu. Trafiam do jakiegoś złotnika/jubilera, ten określa próbę na 99,9% Au. Nieprawdopodobne - prawie czysty pierwiastek.
Oficjalna cena złota to jakieś 1400 - 1500 $ za uncję. Na czarnym rynku bez pytania o pochodzenie  mogę dostać 700 - 750 $ za uncję. To dobra cena. Sprzedaję złota za ponad 5 000 $.
W hurtowni odzieży roboczej kupuję stroje dla służb. Co będę wydawał fortunę na jakieś mundury? Przecież oni się na tym zupełnie nie znają a i tak pewnie zaraz to poniszczą bo nie przywykli do ubrań.
Jak się oswoją z ubraniami to wtedy zadbam o elegancję.
Po prawie 2 tygodniowej wyprawie wracam do dżungli. Czas ustroić przedstawicieli władzy.
Tubylcy wcale nie palą się do tej zmiany, wprowadzam to z dużymi oporami i jak zwykle pada tradycyjne pytanie: Czy tak jest w cywilizacji białego człowieka?
Zdecydowanie potwierdzam i zapewniam że w cywilizacji białych ludzi absolutnie wszyscy publicznie obowiązkowo pokazują się ubrani i wynika to nie tylko z powodów klimatycznych.
Znów wielkie zdziwienie - po co się ubierać jak jest gorąco?
Oj trudne to wyzwanie by wykonać taki skok cywilizacyjny, ale przecież sami tego chcieli.
Niby dorośli ludzie a zachowują się jak dzieci - sam musiałem pierwszy raz ich ubierać. Nie radzili sobie z założeniem spodni, czy koszuli, z butami i czapkami jakoś im szło, ale w pierwszym dniu prawie wszyscy czapki pogubili.
Pierwszego dnia byli sensacją dla pozostałych i stali się obiektem żartów i kpin. Po pracy jak jeden mąż porzucili ubrania i do swoich szałasów wracali jak dotychczas - na golasa.
Sądziłem że strój doda im powagi i prestiżu, a stał się powodem żartów i kpin. Następnego dnia zażądali dodatku za noszenie stroju - taki deputat mundurowy.
Jak w tej sytuacji przekonać pozostałych - też mam im płacić żeby się ubrali? No nie, tym razem to ja mówię że tak nie ma w cywilizacji białego człowieka. Biały człowiek sam musi sobie kupić ubranie, a tu ja im funduję z ogólnego budżetu - takie jednorazowe świadczenie na początek nowej epoki coś jak sławne 100 milionów dawno temu obiecane Polakom przez pewnego elektryka z uprawnieniami do 24V.
Zostawiam ten problem Radzie Starszych i katabasowi. Decyzji Rady Starszych nikt nie śmie kwestionować, a i katabas może stworzyć jakąś swoją teorię dlaczego nie należy chodzić na golasa.

Mija miesiąc i wszyscy mundurowi bez szemrania paradują ubrani, nawet po pracy, choć czasem w lekkim dezabilu. Bez oporów zaakceptowali buty - zwykłe sandały i co trochę dziwne - skarpetki. Skarpetki noszą do sandałów, a czasem chodzą w samych skarpetkach, bez sandałów.
Orka na ugorze - dress code trudno będzie wprowadzić.

Pora ubrać pozostałych. Znów ruszam na wielkie zakupy do białej cywilizacji. Kupuję dla wszystkich tubylców mniej więcej po trzy komplety różnych ubrań i bielizny. Te ubrania to sandały, skarpetki, koszulki, bluzy, spodnie, dla kobiet spódnice, suknie, bielizna.
Sami podobierają sobie według uznania i potrzeb, rozmiary, kolory, wzory. Jest w czym wybierać.
Po doświadczeniach ze służbami spodziewałem się że tu dopiero będzie beka jak się zaczną stroić.
Postanowiłem że nie będę korygował ich strojów - niech się ubiorą według własnych pomysłów, fantazji i wyobrażeń.
Żyję już trochę lat na tym świecie, ale takich przebierańców to nawet w cyrku nie widziałem.
Poubierali się jak leci, co komu do ręki wpadło. Widziałem stringi założone na spódnicę, bo podobno wiatr nie podwiewa. Okazało się że mężczyźni bardzo chętnie nosili spódniczki, bo tak wygodniej, do tego najchętniej wybierali kolor różowy.
Przez tydzień miałem ubaw po pachy. Pomyślałem że nie będę im narzucał jakichś sztywnych reguł, na dobrą sprawę to oni są w pewnym sensie awangardą.
Przecież w cywilizacji białych ludzi Szkoci też oficjalnie paradują w spódniczkach, a co do kolorów to lansowany wśród europejskiej elity gender raczej nic nie ma przeciw tęczowym kolorom.
Może więc oni w swej naturalności staną się awangardą mody i zainspirują projektantów mody cywilizowanych białych ludzi. Kto wie, świat mody jest nieprzewidywalny i oni mogą w nim zasiać niezły ferment.

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg

poniedziałek, 26 września 2016

Jak cywilizowałem Amazonię (cz.25)

Jestem w szoku. Mam przed sobą złoto mojego pra, pra ... dziadka. To tu ponad 200 lat temu uległ on wypadkowi i zginęli jego przyjaciele. Co za niezwykły zbieg okoliczności, czy może mnie jeszcze tu coś zaskoczyć?
Mam kolejny kłopot.Niby kasy mamy jak lodu, ale nie możemy zrobić z niej użytku, bo jak wiadomość o złocie przeniknie do cywilizacji białych ludzi to koniec plemienia jest przesądzony, a ja przecież jestem tu po to by plemię uratować od zagłady.
Ponoć od przybytku głowa nie boli, ale mnie boli i spędza mi sen z powiek.

Czas goni nieubłaganie. Zbliża się termin odbioru turbiny i następnej dostawy gorzały.
Teraz to w zasadzie moglibyśmy zatrudnić do elektryfikacji dowolną firmę, kasy by nam wystarczyło na wszystko, ale takie postępowanie to pewna klęska. Na szczęście tubylcy już prawie zapomnieli o tych "żółtych kamieniach". Muszę opracować plan jak  ten skarb wykorzystać nie narażając tubylców na inwazję poszukiwaczy złota.
W wyznaczonym czasie znów zbieram ta samą ekipę poszerzoną o kolejnych 5 ludzi i udajemy się do cywilizacji białego człowieka po odbiór turbiny.
Wszystko przebiega sprawnie i po tygodniu mamy w swych łodziach turbinę, oraz trochę osprzętu elektrycznego i .... telewizor.
Telewizor jest już trochę leciwy, ale nadal sprawny. Dostałem go gratis od człowieka który załatwiał turbinę.
- To dla pana, by pan w tej głuszy miał kontakt ze światem - powiedział sprzedawca turbiny, będąc przekonanym że mam zamiar się tu osiedlić.
Droga powrotna zajęła nam ponad tydzień. Nie mogliśmy dopuścić do zamoczenia turbiny i osprzętu, a przede wszystkim telewizora.
Tubylcy bladego pojęcia nie mają co to telewizja i bardzo jestem ciekawy ich reakcji gdy uruchomię telewizor, oj będzie się działo, będzie.
Po przybyciu do osady od następnego dnia ostro zabieramy się do pracy, montujemy turbinę i czas na uruchomienie elektrowni. Na ten moment wszyscy niecierpliwie czekają.
Cały kolejny tydzień trwały prace przy montażu turbiny i oto nadeszła długo wyczekiwana historyczna chwila gdy uruchomiłem maszynerię.
Wszystko zadziałało od razu. Tubylcy zachwyceni, w każdym szałasie co chwilę ktoś zapalał światło mimo że był środek dnia. Muszę ich jakoś przyzwyczaić do gaszenia światła w dzień, bo niby "światło z rzeki" jest za darmo, ale trzeba im wpoić zdrowe zasady oszczędzania energii.
Gwóźdź programu zostawiłem na wieczór.
Wieczorem zaprosiłem wszystkich na telewizję. Zaraz po zmierzchu włączyłem telewizor i się zaczęło.
W telewizji była akurat transmisja jakiegoś koncertu rockowego.
Na początku wszyscy nawiali do dżungli widząc rozwrzeszczany tłum fanów muzyki i dekoracje sceny.
Po pewnym czasie zaczęli ostrożnie wracać, co niektórzy wyposażeni jak na wojnę w dzidy, łuki i dmuchawki, zatykając sobie uszy by nie słyszeć łomotu lejącego się z telewizora.
Następnie co odważniejsi w pełnym bojowym rynsztunku niemal się skradając zachodzili telewizor od tyłu i z boku próbując pojąć i bliżej obejrzeć jak w takiej małej skrzynce mieści się tylu ludzi i dlaczego oni są tacy mali. Tej nocy nikt nie zmrużył oka mimo że program skończył się tuż przed północą.
Wspólnie obejrzeliśmy koncert rockowy, jakieś wiadomości, oraz film.
Dostępnych jest tu co najmniej 10 kanałów z dobrą jakością obrazu.

Od rana tłum szturmował salę telewizyjną i wszyscy chcieli oglądać telewizję. Nikt nie zajął się pracą, dzieci nie poszły do szkoły. Wszyscy od dziatwy po Radę Starszych chcieli oglądać telewizję.
Na nic zdały się moje wezwania by zajęli się pracą. Telewizja tak ich pochłonęła że wszystko inne przestało się liczyć.
No dobra, ustąpiłem. Niech mają dzień wolny, w końcu to epokowe wydarzenie w historii ich plemienia.
Następnego dnia podobnie, wszyscy niedospani po całym dniu i nocy spędzonej przed telewizorem, znów zgromadzili się pragnąc oglądać telewizję.
O żadnej robocie nie ma mowy. Ludzie są rozdrażnieni, bo głodni - nie ma czasu na jedzenie, a i jeść nie ma już co, bo wszystko co mieli już zjedli, a łowić, czy polować nie ma kto.
Coś mi się zdaje że to telewizor doprowadzi do zagłady plemienia.
Wyłączam telewizor.
Raban taki jakby wybuchła rewolucja. Jak ich odciągnąć od telewizora? Są już pierwsze przypadki zasłabnięć z głodu i pragnienia.
Pogoda ratuje sytuację. Rozpętała się burza i tubylcy zostali zmuszeni do powrotu do swoich szałasów.
Wykorzystałem ten moment i przełączyłem na kanał o słabym sygnale, obraz zanikał, śnieżył i po paru godzinach nawet najodporniejsi wrócili do swoich szałasów.

Muszę wymyślić jakąś bajkę o działaniu telewizji i zezwolić na oglądanie co najwyżej 3-4 godziny na dobę.
Wybrałem jeden kanał gdzie leciał jakiś serial i z trudem jakoś przekonałem tubylców że ci w telewizorze też pracują przez cały dzień, a dopiero wieczorem można ich oglądać w telewizorze.
Z trudem udało się jakoś opanować sytuację z telewizją, ale nie na długo. Gdzieś po miesiącu serial się skończył i znów pojawił się nowy problem, bo na innym kanale był serial o czymś zupełnie innym.
Pytaniom nie było końca. Co się stało z tymi którzy byli w poprzednim serialu? Gdzie oni teraz są? Co się z nimi dzieje?
Jak mam im to wszystko wytłumaczyć? Jak im wytłumaczyć co to jest film, zawód aktora, kino itp?
Tłumaczę że film to taka fikcja, gra, udawanie. Nikt mi nie wierzy.
Po co udawać, grać, jak wszyscy wiedzą że to nie jest prawda?
Dziwny jest ten świat białych ludzi.

I nagle wszystko się zmieniło. W nowym serialu pojawił się aktor z poprzedniego serialu. Sęk w tym że w poprzednim serialu on umarł, a tu proszę żyje i ma się doskonale.
Raban na całą osadę. To jak to jest? Niby umarł, a żyje. Skandal! Oszustwo!
Wszyscy nagle zbojkotowali telewizję. Nikt nie przychodzi oglądać programów, była nawet próba rozwalenia odbiornika.
Pytam co się stało? Dlaczego nie chcą oglądać telewizji? Odpowiedź mnie powala: Telewizja kłamie!
Prosty, nie ubliżając nikomu prymitywny lud z dżungli po niespełna dwóch miesiącach doszedł do tego co białym ludziom zajmuje nieraz całe życie, a wielu nigdy samodzielnie do tego nie dochodzi.
Telewizor stał się zbędnym gratem.
Rada Starszych zadała tradycyjne pytanie: Czy biały człowiek wie ze telewizja kłamie?
Odpowiedziałem wymijająco że telewizja nie zawsze kłamie i wielu białych ludzi (zbyt wielu) wierzy w to co widzą w telewizji.
Z jednej strony to dobrze że odrzucili telewizję, ale z drugiej strony fatalnie. Jak oni chcą się znaleźć we współczesnej cywilizacji nie oglądając telewizji? Jak kształtować ich poglądy, urabiać opinie, wprowadzać nowe zwyczaje?
Całe szczęście że nie ma tu internetu (na razie), tam dopiero byłaby zadyma.

Wielkimi krokami zbliżamy się do cywilizacji białego człowieka. Sądzę że jeszcze góra rok i będziemy mogli ujawnić się światu jako dojrzała cywilizacja na miarę XXI wieku.
I nagle zdałem sobie sprawę że przegapiłem coś niesłychanie ważnego - przecież mimo niewątpliwego sukcesu oni wciąż wyglądają na prymitywnych dzikusów - nadal chodzą niemal nago!
Koniecznie muszę ich przekonać do ubrań.
Jak wejdą na światowe salony? Na golasa?

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg

sobota, 25 czerwca 2016

Jak cywilizowałem Amazonię (cz.24)

Docieram do człowieka który podejmuje się sprowadzenia turbiny do elektrowni wodnej.
Myślę że moc 20-25 kW wystarczy jak na początek, przecież jak na razie przewiduję tylko oświetlenie szałasów i co główniejszych ulic, placów i budynków administracji.
Zakupię jakieś ledowe źródła światła małej mocy i powinno wystarczyć. Jeśli będą niedobory to wprowadzę stopnie zasilania i ograniczenia w dostawach energii - jak w cywilizacji białych ludzi.
Główny problem ograniczający moc tego generatora to ciężar i transport do dżungli.
Po 3 dniach wszystko mam ustalone.
Za sprzedaną gorzałę dostałem 400$. 100$ dałem jako zaliczkę na poczet turbiny, za resztę kupiłem osprzęt elektryczny potrzebny do zelektryfikowania osady.
Turbina ma być za 2 miesiące, ten termin ustalam też z barmanem na kolejną dostawę 100 litrów gorzały.
Pora wracać do dżungli. Czas nagli, musimy wyprodukować 100 litrów gorzały, a w tych warunkach to nadzwyczaj ambitne zadanie.
Wracamy do osady skrótem. Powrót zajął nam 3 dni. Pytam dlaczego do cywilizacji białych ludzi płynęliśmy przez tydzień i to głównie z prądem rzeki, a wracamy w 3 dni?
Tubylcy coś kręcą, mącą i widać wyraźnie że nie chcą powiedzieć prawdy. Mają swoje tajemnice i chyba nigdy mi ich nie ujawnią. Niech i tak będzie, nie nalegam, jak będzie okazja to im się tym samym odwdzięczę.
Teraz w osadzie wszyscy angażują się w produkcję gorzały - od tego zależy elektryfikacja.
Pod moim nadzorem ekipa  wyszkolonych elektryków zakłada instalacje w szałasach, układa kable zasilające, inna ekipa przygotowuje "stopień wodny" do zainstalowania turbiny.
Prowadzę też intensywne szkolenia z zasad BHP przy korzystaniu z energii elektrycznej.
Tu wszystkie urządzenia są na 110V i całe szczęście bo niższe napięcie jest bezpieczniejsze dla ludzi całkiem nie obeznanych z elektrycznością.
Do tej pory wykorzystywałem alternator z samolotu Pabla, było to 24V prądu stałego więc nikt nie mógł sobie zrobić krzywdy.
Ostrzegam że nowa instalacja to 110V i to jest już niebezpieczne. Nikt mi nie wierzy. Jak drut może kogoś kopnąć, a nawet zabić? Co niby w tym drucie jest niebezpiecznego?
Coś czuję że bez praktycznego pokazu ciężko będzie ich przekonać do stosowania się do zasad BHP.
Oby tylko obyło się bez ofiar.
Zainteresowanie teorią elektryczności jest niewielkie i naprawdę obawiam się że może się to źle skończyć.
Muszę praktycznie ich przekonać że z elektrycznością żartów nie ma.
Z wymontowanych z samolotu Pabla podzespołów elektronicznych buduję prostą przetwornicę typu pastuch elektryczny - daje to wysokie napięcie, lecz mały prąd i doskonale nadaje się do zaprezentowania "mocy" prądu elektrycznego.
Zwołuję kolejne szkolenie z elektryczności. Zainteresowanie marne. Niedowiarkowie i sceptycy wciąż kręcą nosem na moje ostrzeżenia. Biorę do "obróbki" największego chojraka i niedowiarka. Ostrzegam go lojalnie że jak gołą ręką dotknie przewód pod napięciem to porazi go prąd.
Śmiechem kwituje moje ostrzeżenia, że niby jak? Ten tu drut go kopnie? Wszyscy rechoczą że robię ich w konia i nikt zdaje się nie wierzyć w moje słowa. Tubylec łapie za przewód i dostaje takiego kopa że omal nie stracił przytomności. Jest przerażony i nie może wydobyć słowa. Pozostali natychmiast stracili rezon i z przerażeniem patrzą na mnie, na przetwornicę i osłupiałego tubylca niedowiarka. Spokorniał natychmiast.
Wieść lotem błyskawicy roznosi się po osadzie. W godzinę mam chyba wszystkich mieszkańców osady na szkoleniu. Co odważniejsi chcą na sobie wypróbować działanie prądu.
Obniżam nieco napięcie tak by było czuć tylko bardzo mocne nieprzyjemne mrowienie. Każdy kto wypróbował już nie ma wątpliwości że z elektrycznością żartów nie ma.
Tym eksperymentem kolejny raz wzbudziłem podziw tubylców. Najbardziej podziwiali to że ja nad tą tajemną siłą panuję. Tajemna wiedza znacznie wykraczająca poza możliwości ich szamana.
Niebawem znaleźli się też eksperymentatorzy praktycznie wypróbowujący zastosowanie mojej przetwornicy - wrzucili przewód do rzeki i zaraz kilkanaście ryb pływało do góry brzuchem, no tego się po nich nie spodziewałem. W tak krótkim czasie znaleźć praktyczne zastosowanie zupełnie nieznanej im elektryczności, to znak że są inteligentni i szybko się uczą.
Oczywiście natychmiast potępiłem te poczynania i rozmontowałem układ elektroniczny przetwornicy zanim zrobią sobie krzywdę, lub wytłuką wszystko co żywe z rzece.
Po tych eksperymentach już nikt w osadzie poza katabasem nie ma wątpliwości że elektryfikacja to niezbędny element przystosowania plemienia do cywilizacji białego człowieka.
Katabas nadal jątrzy że to diabelski wynalazek i sprowadzi nieszczęście na wszystkich którzy go u siebie zastosują.

Rada Starszych jak zwykle zadała tradycyjne pytanie: Czy biały człowiek powszechnie korzysta z elektryfikacji?
Uświadomiłem im że gdyby nagle z jakiegoś powodu białym ludziom zabrakło energii elektrycznej, to cała cywilizacja białych ludzi pewnie upadła by w ciągu tygodnia.
To uzależnienie od prądu ich trochę zaniepokoiło, ale uspokoiłem ich że im to nie grozi, bo będą korzystać z prądu tylko do oświetlenia, więc nawet gdyby wystąpiła jakaś awaria to najwyżej będą jak dotychczas chodzić spać z kurami.

Jednocześnie z budowaniem linii zasilających i instalacji w szałasach trwają intensywne prace przy budowie "stopnia wodnego". Trzeba nieco spiętrzyć wodę, oczyścić koryto starorzecza i skierować więcej wody do napędu turbiny. Brak rąk do pracy, brak fachowców, ale zapał jest taki że wszyscy nawet w "czynie społecznym" pracują chcąc mieć własny udział w tej epokowej inwestycji.
Na budowie "stopnia wodnego" pojawiam się rzadko - powiedziałem co mają zrobić i niech ton robią, spiętrzyć wodę to przecież nie jest to wielka sztuka wymagająca stałego nadzoru. Nawet bobry to potrafią.

Nieoczekiwanie zostałem pilnie wezwany na budowę tamy. Ekipa czyszcząca koryto rzeki natrafiła na dziwne znalezisko i nikt nie wie co to jest i jak znalazło się w ich rzece.
Nie miałem czasu, bo pracowałem nad projektem głównej rozdzielni i stacji transformatorowej, ale zaintrygowany opisem znaleziska udałem się na budowę.
Tubylcy pogłębiający nurt rzeki trafili ponoć na jakieś nieznane im "żółte kamienie" jak to określili i kawałki przegniłego powiązanego lianami drewna. Te "żółte kamienie" są bardzo ciężkie.
Po przybyciu na budowę zobaczyłem stos tych "żółtych kamieni" wydobytych z dna rzeki i resztki jakiejś zbutwiałej już tratwy.Obejrzałem te "żółte kamienie"- to było złoto!!!
Samorodki złota w większości wielkości pięści dorosłego człowieka, był usypany z tego stos, na oko oceniając jakaś tona złota, ponoć na dnie rzeki jest tego jeszcze sporo.
Z wrażenia zaniemówiłem. Dla tubylców to fortuna, ale i śmiertelne zagrożenie dla całego plemienia.
Jeśli ta wiadomość przedostanie się do cywilizacji białych ludzi, to gorączka złota w tydzień ich unicestwi i nic nie uchroni ich od zagłady.
Nie mogą się dowiedzieć jaką wartość mają te "żółte kamienie" w cywilizacji białego człowieka.
Polecam wydobyć wszystkie te niezwykłe "kamienie" i zdeponować je w strzeżonym miejscu.
Ja zajmę się ich badaniem i ich przydatnością dla tubylców.
Polecenie jak zwykle tubylcy wykonali szybko i solidnie. Mam więc grubo ponad tonę złota zdeponowaną w skarbcu bankowym.
Teraz muszę się zastanowić jak je spożytkować by nie narazić tubylców na inwazję poszukiwaczy złota.

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg


niedziela, 24 kwietnia 2016

Jak cywilizowałem Amazonię (cz.23)

Kolejny raz wzbudziłem podziw tubylców.Tym razem powodu do chwały raczej nie ma. Tubylcy podziwiają mnie za "tęgi łeb". Wypić pół litra mocnej gorzały i nie świrować, a przy tym następnego dnia prawie nie mieć kaca - to dla tubylców wyczyn nie lada.
Co gorsza tubylcy starają się mnie naśladować - z marnym i żałosnym skutkiem.
Zazwyczaj po dwóch setkach zaczynają tak świrować, że nie było wyjścia, musiałem otworzyć izbę wytrzeźwień. Pobyt w tym przybytku jest wyjątkowo kosztowny i dotkliwy - kosztuje tydzień pracy, zapewnia tylko twardą pryczę i zazwyczaj skrępowane ręce i nogi dla własnego i innych bezpieczeństwa.
Zupełnie tego nie planując wprowadziłem z sukcesem kolejny element cywilizacji białego człowieka.

Od jakiegoś czasu nawiedza mnie natrętna myśl ze przegapiłem jakiś ważny element cywilizacji białego człowieka i znów będzie problem z nadrobieniem zaległości jak to już było z teorią wielkiego wybuchu, czy teorią Darwina, ba co niektórzy nadal wierzą że Ziemia jest płaska.
Analizuję, zastanawiam się co mogłem przeoczyć i pojęcia nie mam skąd to poczucie że coś jest nie tegez.
Dobra - odpuszczam. Realizuję założony plan, jak coś przeoczyłem to wcześniej czy później wyjdzie na światło dzienne i wówczas będę kombinował jak z tego wybrnąć.

Muszę udać się na rekonesans do cywilizacji białych ludzi. Chcę się zorientować czy nasz najnowszy wyrób (gorzała) znajdzie nabywców, jaką można uzyskać za to cenę i gdzie i za ile można zakupić wszystkie akcesoria do elektryfikacji.
Muszę też kupić dla siebie jakąś garderobę, bo jeszcze z pół roku i będę ganiał goły jak tubylcy.
Ciekawe jak zareaguje Rada Starszych na moją propozycję takiej ekspedycji, czy nie potraktują tego jako pretekstu do mojej ucieczki.
Nie mam wyjścia, muszę im to przedstawić i dostać ludzi do realizacji tej eskapady - sam przecież pojęcia nie mam gdzie miałbym się udać, by trafić na jakąś większą osadę białych ludzi.
Poruszam ten temat na najbliższym spotkaniu z Radą Starszych. O dziwo, nie są zaskoczeni, przyjmują to z pełnym zrozumieniem i tylko dopytują o przewidywany termin wyprawy i ile będę potrzebował ludzi na tą wyprawę.
Zaskoczony okazanym zaufaniem w prywatnych rozmowach ze starszyzną próbuję wysondować czy nie obawiają się że skorzystam z okazji i ... dam nogę.
Wszyscy bez wyjątku nawet nie biorą pod uwagę takiej możliwości, pytam dlaczego tak są pewni że nie nawieję? Odpowiedź mnie powaliła: Nie nawieję bo .... proroctwo/przepowiednia nic o tym nie wspomina, a przecież jeszcze nie dokończyłem swojego dzieła.
No nie mogę. Z jednej strony prowadzą dysputy o teorii względności Einsteina, głowią się nad rachunkiem prawdopodobieństwa, a jednocześnie jakaś pewno jeszcze starożytna przepowiednia jest dla nich wyznacznikiem postępowania i niekwestionowaną prawdą wiary.
Coś mi się wydaje że albo robią mnie w bambuko z tymi postępami ku cywilizacji, albo mają daleko posunięte rozdwojenie jaźni.
Mimochodem wspominam o swoich wątpliwościach w rozmowie z jednym z rozsądniejszych nauczycieli.
Jest zaskoczony moimi wątpliwościami - co w tym dziwnego? Czy w cywilizacji białych ludzi nie ma podobnych paradoksów? Tym razem ja jestem zaskoczony.
W cywilizacji białych ludzi nauka i styl życia są spójne i racjonalne w każdym calu.
Tubylec zarechotał - czy na pewno? A jak biały człowiek godzi teorię wielkiego wybuchu jako początku Wszechświata z wiarą w stworzenie świata przez Boga w sześć dni? A jak ma się jeszcze do tego teoria Darwina?
A niech go - myślę sobie - tu mnie trafił. Coś mi się zdaje że czas na otwarcie pierwszej wyższej uczelni, koniecznie z wydziałem filozofii.

Ustalam termin wyprawy do cywilizacji białych ludzi. Potrzebuję pięciu ludzi do pomocy. Zabieramy ze sobą ok. 40 litrów gorzały - to nasza twarda (płynna) waluta.
Płyniemy trzema łodziami. Cała gorzała jest w mojej łodzi pod moim stałym nadzorem.
Sądzę że za góra 2 tygodnie wrócimy z powrotem, a ja będę bogatszy o nową garderobę i informacje o kosztach elektryfikacji.
Płyniemy przez trzy dni w dół rzeki, potem dwa dni pod prąd innej większej rzeki, mamy za sobą trzy przeprawy przez wodospady. Następnego dnia tubylcy informują mnie że jesteśmy u celu - tu zaczyna się cywilizacja białych ludzi.
Rozglądam się i widzę tylko dżunglę. Mówią że do pierwszych zabudowań jest góra 5 km. Ten odcinek mam przebyć w towarzystwie tylko jednego tubylca, który ukryty na brzegu w umówionym miejscu poczeka na mój powrót z rekonesansu. Reszta zaczeka w dżungli na nasz powrót.
Następnego dnia rano wyruszamy do cywilizacji białego człowieka. Rzeczywiście po jakiejś godzinie dostrzegam oznaki cywilizacji - jakaś rozwalająca się szopa przy brzegu i nikogo wokół, po kilkuset metrach kolejne walące się zabudowania.
Przybijamy do brzegu. Teren otwarty, w odległości nie większej niż 2 km widać jakieś większe zabudowania - tam mam się udać na rozpoznanie.
Z tubylcem ustalam miejsce spotkania - mam nadzieję że nie zajmie mi to więcej niż 3-4 godziny. Ruszam w drogę.
Przyznaję że czuję się nieswojo. Ja człowiek cywilizowany bywały w towarzystwie i na salonach czuję się jak prowincjusz z zapadłej dziury wkraczający na wielkomiejskie salony. Nie da się ukryć, odwykłem od cywilizacji i zdziczałem, a mój widok pewnie niejednego zaskoczy.
Moje ubranie to połatane strzępy, do tego bujny zarost - wyglądam jak zabiedzony partyzant, lub pustelnik.
Mam ze sobą nieco ponad 200$ - pozostałość bieżących wydatków z okresu gdy z Pablem robiliśmy lotnicze rozpoznanie terenu. Mam nadzieję że za te pieniądze jakoś się ubiorę i może kupię jakieś kanistry na gorzałę. Mam też ok. 1 litr gorzały jako próbki wyrobu na sprzedaż.
Pozostałą gorzałę wraz z łodzią ukryłem w sobie tylko wiadomym miejscu, obawiając się że tubylcy pod moją nieobecność dobiorą się do niej i kłopoty będą murowane.
Docieram do pierwszych zabudowań. Nikt na mnie nie zwraca uwagi, kroczę więc śmiało w kierunku centrum osady.
Trafiam po drodze na jakiś sklepik/kram i robię pierwsze zakupy: koszule, bluza, spodnie, buty - wydaję na to prawie 150$. Drogo jak cholera, ale nie mam wyjścia. Pytam o jakiś bar - chcę wysondować ceny alkoholu.
Trafiam do wskazanego przybytku. Speluna że strach wchodzić. Klientela na rauszu, ale nienachalna i dość spokojna. Zamawiam drinka i próbuję wypytać barmana ile tygodniowo mu "schodzi" gorzały.
Drink jest dość cienki, ale cena znaczna - to dobry znak dla mnie - mogę więcej zażądać za mój wyrób.
Trochę wybrzydzam na tego drinka i proponuję barmanowi degustację mojego wyrobu.
Barman zdziwiony, ale widać że mu smakuje. Dopytuje skąd mam taki zacny trunek. Mówi że już kiedyś podobny próbował, ale to był trunek sprowadzany aż z jakiegoś europejskiego kraju i był bardzo drogi.
Wymyślam historię że przyjechałem tu by się rozejrzeć za jakimiś terenami na założenie farmy ekologicznej i nawet już coś upatrzyłem i być może niedługo się tu osiedlę.
Pytam gdzie mógłbym kupić jakąś turbinę do produkcji energii elektrycznej, bo tam gdzie chciałbym się osiedlić głusza kompletna.
Jakby od niechcenia wspominam że ten zacny trunek produkuje mój znajomy i mógłbym od czasu do czasu
zaopatrywać go w ten towar. Pytam jaką cenę gotów by był zapłacić za litr. Proponuje 5$. Uśmiecham się przepraszająco - nie da rady, zdecydowanie za mało.
Wiem że sprzedając jako drinki zarobi najmniej 30$. Proponuję 15$ za litr. Koniec końców staje na 10$ za litr i to mnie całkowicie satysfakcjonuje.
Ustalamy pierwszą dostawę na 40 litrów za 2 dni, płatne gotówką przy odbiorze.
Dostaję namiary na człowieka który podejmie się sprowadzenia dla mnie turbiny do elektrowni wodnej.
Żegnamy się jak starzy przyjaciele, każdy z poczuciem że zrobił dobry interes.

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg

piątek, 1 kwietnia 2016

Jak cywilizowałem Amazonię (cz.22)

Minął półmetek okresu jaki uzgodniłem z Radą Starszych na dostosowanie życia tubylców do standardów cywilizacji białego człowieka.
Pora na moje prywatne podsumowanie dotychczasowych osiągnięć, zastanowienie się nad porażkami i sporządzenie "mapy drogowej" na pozostały okres.
Zastałem plemię tubylców na poziomie wspólnoty pierwotnej, a po tak niedługim okresie już niemal w niektórych dziedzinach dorównują niektórym demokracjom europejskim, mam tu na myśli głównie organizację życia publicznego i demokrację parlamentarną, ale wciąż przed nami ogrom pracy.
Pełnym sukcesem zakończyło się nawracanie pogan na jedynie słuszną i prawdziwą religię chrześcijańską, co stworzyło podwaliny prawdziwej demokracji i rozwoju.
Mam już co najmniej dwa wyznania chrześcijańskie i samozwańczego proroka którego religię na razie trudno sklasyfikować.
Podobno cichaczem część tubylców w zmowie z gastarbeiterami wraca do wierzeń przodków zniesmaczona konfliktami w religii chrześcijańskiej. To może nawet i dobrze bo podobno piękno jest w różnorodności i może to ubogacić życie duchowe tubylców, a i również dobrze świadczy o demokracji, wolności i tolerancji.
Wielkim sukcesem jest zlikwidowanie analfabetyzmu - wszyscy bez wyjątku potrafią czytać i pisać.
Tu chylę czoła przed moim pra pra ... dziadkiem - dzięki jego pracy miałem znakomicie ułatwione zadanie.
Sukcesem jest też przekonanie tubylców do osiadłego trybu życia. Tu jednak lekkim cieniem się kładzie wybór lokalizacji - możliwość powodzi, ale czyż miast białego człowieka nie zalewają powodzie?
Podobnie plan zagospodarowania przestrzennego - typowe projekty szałasów, wytyczona linia zabudowy, wytyczone drogi, solidne szałasy i budynki użyteczności publicznej, zniknął chaos, przypadkowość i prowizorka.
Sukcesem jest też powołanie urzędów i służb mundurowych jak również i parlamentu.
Co prawda parlament jest czysto teoretyczny - de facto ja sprawuję całą władzę, ale za jakiś czas jak tubylcy przyswoją sobie zasady demokracji cała władza przejdzie w ręce reprezentantów ludu.
Podsumowując: Wszystko zmierza w dobrym kierunku, zdarzają się drobne potknięcia, ale to również nieodłączna cecha cywilizacji białego człowieka - błądzić jest rzeczą ludzką.

Obmyślam jak można zorganizować prawdziwą kasę na zakup turbiny do elektrowni wodnej.
Mam pustkę w głowie. Co my tu możemy wyprodukować by sprzedać cywilizacji białego człowieka?
Czym możemy zadziwić, lub zachwycić świat?
Zainteresowanie elektryfikacją nie spada, wręcz pojawiają się naciski na przyspieszenie tego procesu i na razie nieśmiałe, ale narastające oskarżenia o nieudolność, lub niekompetencję.
Tubylcy kompletnie nie zdają sobie sprawy z technicznej złożoności tego przedsięwzięcia.
Tymczasem w dalszym ciągu prowadzę wykłady zarówno na tematy z wiedzy ogólnej o świecie, jak i z nauk ścisłych. Zainteresowanie nie słabnie, choć mam wątpliwości czy tubylcy rzeczywiście coś z tego pojmują.
Z fizyki dotarłem do teorii względności Einsteina, z matematyki do całek i rachunku prawdopodobieństwa, z podstaw elektrotechniki do stanów nieustalonych i chyba na razie nie będę dalej zgłębiał tych tematów.
Kwarki, teorię strun i liczby zespolone może zostawię na później.
Ogłaszam wielki konkurs na pomysł co możemy zaoferować białym ludziom w zamian za turbinę do elektrowni. Namawiam do zgłaszania wszelkich pomysłów, nawet pozornie niedorzecznych.
Nagrodą będzie nieodpłatne doprowadzenie elektryczności do szałasu zwycięscy, oraz darmowe korzystanie z energii elektrycznej przez rok. Gra więc warta świeczki, a nawet ... żarówki.
Tymczasem tubylców całkowicie absorbują tematy moich wykładów. Potrafią całymi godzinami dyskutować o zawiłościach wywodów matematycznych, czy fizyce ciała stałego, lub teorii obwodów.
Odbija się to na wydajności pracy i chyba muszę zdecydowanie położyć kres tym naukowym dysputom, bo zamiast pracować marnotrawią czas na jałowe dyskusje z których nic nie wynika.

Po nocach spać nie mogę przez tą elektrownię. Jak zdobyć prawdziwą kasę? Pomysłów od tubylców nie ma żadnych. W cywilizacji białego człowieka jak władzy brakuje kasy to są na to proste sprawdzone sposoby: Podnosi się podatki, lub ... drukuje kasę.
Tu te metody się nie sprawdzą, bo i co z tego że będę miał więcej aluminiowego złomu?
Nawet jeśli całą dostępną walutę sprzedam jako złom aluminiowy, to wystarczy na kilkadziesiąt żarówek i trochę przewodów, turbiny za to nie kupię, a rozwalę system monetarny.

I nagle mnie oświeciło. Był w Polsce czas że były kłopoty z materiałami budowlanymi, a jednak domy się budowało. Jak to się załatwiało? Oprócz kasy niezbędnym załącznikiem była ... flaszka i to bynajmniej nie wody mineralnej. To raczej uniwersalny załącznik i tu też powinien być honorowany.
Tubylcy produkują prymitywnymi metodami na własny użytek jakiś bardzo cienki alkohol.
Muszę rozpoznać ten temat i sądzę że to mógłby być niezły środek płatniczy.
Zarządzam wyprodukowanie 300 litrów tego ich sikacza.
Zdziwienie ogromne. Po co aż tyle? Jakieś szczególne święto, czy co?
Po paru tygodniach wyrób był gotowy. Na moje wyczucie nie miał więcej niż 5-6% alkoholu.
Skonstruowałem aparaturę do destylacji z części wymontowanych z samolotu Pabla i po dwukrotnej destylacji otrzymałem jakieś 70 litrów naprawdę mocnej gorzały. Czas na degustację.
Zaprosiłem kilku dorosłych tubylców do testowania wyrobu, czy ma odpowiednie walory smakowe i odpowiednią moc. Wybrałem ludzi młodych, silnych, zdrowych, znanych ze stateczności i rozsądku.
Degustacja przebiegała spokojnie. Początkowo mój wyrób im nie smakował, ale po dodaniu odrobiny soku z jakichś owoców kolejne próbki już im smakowały. Wypili po góra dwie setki na głowę i wtedy się zaczęło. Wszyscy bez wyjątku dostali małpiego rozumu i jakiejś głupawki. Stali się agresywni, pobudzeni, skłonni do burd i awantur, doszło do bijatyki, służby porządkowe nie mogły sobie z nimi poradzić.
Śpiewy, wrzaski i burdy trwały przez cały dzień i jeszcze do późna w nocy. Co niektórzy wsiadali do łódek i płynęli rzeką na oślep pod prąd - zupełnie jak kierowcy samochodów w cywilizacji białego człowieka po spożyciu gorzały. Inni wspinali się na drzewa, jeszcze inni rzucali się wpław do rzeki, prawie wszyscy zaczepiali kobiety - no wypisz wymaluj cywilizowani ludzie.
Następny dzień był dla degustatorów trudny do przeżycia. Kac całkiem ich rozłożył, dwa dni dochodzili do siebie, nic nie pamiętali i prosili o klina.
Nie miałem litości - nie dostali klina, musieli odcierpieć te ekscesy.
Jak zwykle Rada Starszych zapytała czy taki napój produkuje się w cywilizacji białego człowieka i czy biały człowiek dużo tego napoju spożywa?
Odpowiedziałem zgodnie z prawdą że biały człowiek produkuje tyle tego napoju że gdyby roczną produkcję wylać to popłynęła by rzeka niewiele mniejsza niż ta po której oni pływają łódkami. I wszystko co jest wyprodukowane biały człowiek wypija. Szok i niedowierzanie.
Wyjaśniam że biały człowiek od paru tysięcy lat produkuje takie napoje i doszedł do naprawdę imponujących wyników w tej dziedzinie. Przy tym większość białych ludzi już tak się do tego napoju przystosowała że nawet po wypiciu dwukrotnie większej ilości niż wypili tubylcy nie dostaje małpiego rozumu. Mało tego - taki napój może produkować i sprzedawać tylko władza i jest to naprawdę znaczny dochód dla budżetu.
Nie dowierzają że biały człowiek jest w stanie wypić dwa razy więcej niż tubylec i nie rozrabiać.
By ich przekonać sam wypijam co najmniej pół litra i nieco zamroczony idę spać.
No, ubzdryngoliłem się na cacy, a co? W końcu to w celach naukowych.

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg

poniedziałek, 29 lutego 2016

Jak cywilizowałem Amazonię (cz.21)

Inwestycyjny boom wodociągowy trwał ponad rok. W tym czasie zostało zbudowane nowe ujecie wody, magistrala wodociągowa w całej wiosce i przyłączony do wodociągu każdy szałas.
I nagle ... hossa się skończyła. Nie ma pracy dla sporej grupy ludzi, firma wodociągowa znacznie zmniejszyła zatrudnienie, przybyło bezrobotnych.
Bankowi grozi bankructwo, bo nie wszyscy są w stanie spłacać zaciągnięte na wodociąg kredyty.
Nie było wyjścia - dokapitalizowałem bank pustym pieniądzem i kombinuję jak tu ponownie rozkręcić koniunkturę. Pojęcia nie mam jak wyjść z kolejnego kryzysu, boję się że tubylcy znów popadną w marazm i apatię tak jak po powodzi, a drugi raz hasło "Pomożecie?" może nie zadziałać.
Przedsiębiorca wodociągowy też ma problemy, sporo kasy zainwestował w ... sport, bo jest fanem piłki kopanej. Porozwieszał reklamy swojej firmy na stadionie i suto opłacał zawodników i trenerów, a wszyscy domagają się hojnych gaży tak jak uzgodniono w ich kontraktach.

Mam nowy pomysł na rozkręcenie gospodarki. Za darmo ( na razie) proponuję tytułem próby doprowadzić oświetlenie elektryczne do szałasów najbardziej wpływowych tubylców. Liczę na to że może to się spodobać i pozostali też zapragną luksusu elektryfikacji i to rozrusza słabnącą gospodarkę.
Nie myliłem się. Po niespełna miesiącu musiałem sporządzić kolejkową listę do testowania tego wynalazku.
Każdy miał prawo 3 dni testować oświetlenie elektryczne w swoim szałasie. Za darmo.
Po paru tygodniach już wszyscy byli zgodni: Wszyscy chcą mieć oświetlenie elektryczne w swoim szałasie.
Pojawił się nowy problem: Techniczne ograniczenia.
Alternator ma określoną moc i nie da się z niego nic więcej wydusić, żarówek mam niewielką ilość i będzie ich coraz mniej, bo będą się przepalać, diody LED dają za mało światła, by skutecznie oświetlić szałas i najważniejsze - brakuje przewodów by zasilić wszystkie szałasy.
Nie ma wyjścia - trzeba nawiązać kontakt z cywilizacją białego człowieka. Tylko w cywilizacji białych ludzi będzie można zakupić jakąś turbinę do elektrowni wodnej, kable i inny osprzęt.
Przedstawiam ten projekt mieszkańcom i Radzie Starszych. Głosy są podzielone - zwykły lud domaga się postępu i elektryfikacji, Rada Starszych jak zwykle jest sceptyczna wobec takiego pomysłu twierdząc że chyba jeszcze nie czas na taki krok.

Padają pytania o koszty takiej inwestycji. I tu pojawia się kolejny problem: Czym zapłacimy?
Tutejsza waluta - kolorowe koraliki i bite z aluminiowej blachy prymitywne monety to przecież nic nie warty szmelc.
Uświadamiam tubylcom że miejscowa waluta nie ma żadnej wartości na rynku białego człowieka.
Szok i niedowierzanie. Padają pytania: To jak to jest? My tu sobie wypruwamy żyły by zarobić trochę kasy, a to jest nic nie warte?
Co bardziej zadziorni sugerują że robię wszystkich w wała. Ostateczna decyzja o nawiązaniu kontaktów z cywilizacją białego człowieka zostaje odroczona bezterminowo do czasu aż znajdzie się sposób na sfinansowanie inwestycji.
Kolejne pytania: Jaka waluta ma wartość w cywilizacji białego człowieka?
Próbuję jakoś łagodzić nastroje, tłumaczę że te kolorowe koraliki to tylko wartość umowna, po to by tubylcy łatwiej zrozumieli zasady działania rynków finansowych w cywilizacji białego człowieka.
Pada kolejny raz tradycyjne pytanie: Czy tak jest w cywilizacji białego człowieka?
Potwierdzam, tak jest, z tą różnicą że biały człowiek posługuje się bardziej zaawansowaną technologią przy produkcji waluty, by nie było zbyt łatwo jej podrobić.
Drukuje na specjalnym papierze banknoty o różnych nominałach, natomiast rzeczywista wartość banknotu bez względu na wydrukowany nominał jest taka jak wartość makulatury.
Szok i niedowierzanie. Jak to możliwe by ludzie harowali za nic nie wartą makulaturę?

Trzeba czymś zająć tubylców by nie popadali w apatię. Organizuję dla wszystkich chętnych cykl wykładów na tematy techniczne, oraz ogólnej wiedzy o świecie. Chętnych nad podziw wielu.
Wykłady odbywają się wieczorami, przy zapalonych żarówkach w nadziei że nie osłabnie zainteresowanie elektryfikacją.
Na którymś z kolei wykładzie uświadamiam sobie że tubylcy chyba nie zdają sobie sprawy z budowy Wszechświata, Układu Słonecznego, oraz faktu że Ziemia ma kształt kuli.
Poruszam ten temat z szamanem/czarownikiem, katabasem, Radą Starszych i wszyscy są zgodni - Ziemia jaka jest każdy widzi - płaska.
Włos mi się zjeżył na głowie. Jak mogłem pominąć ten etap edukacji?
Kolejne wykłady poświęcam budowie Wszechświata. Zaczynam od teorii Wielkiego Wybuchu.
Słuchają z niedowierzaniem. To niemożliwe - co wybuchło i dlaczego?
No i mam tu problem, bo sam nie wiem co wybuchło, a tym bardziej dlaczego.
Katabas forsuje teorię że na początku było Słowo - no sam mu to powiedziałem gdy szkoliłem go na katolickiego katabasa.
Nauczyciele pytają: To jak w końcu mamy uczyć młodzież w szkole? Katabas na lekcjach religii naucza że świat stworzył Pan Bóg w 6 dni, a ja tu teraz mówię o jakimś Wielkim Wybuchu jako początku Wszechświata. Co jest prawdą?
Tłumaczę że teoria katabasa to wiara, ale naprawdę było tak jak głosi nauka.
Pada kolejne pytanie: Czy tak nauczane są dzieci w cywilizacji białego człowieka?
Potwierdzam. Tak nauczane są dzieci w cywilizacji białego człowieka. Kolejny szok.
Otworzyłem puszkę Pandory - katabas znów łazi za mną i namolnie wypytuje o nowe szczegóły wiary.
Jakoś nieopatrznie coś napomknąłem o Trójcy Świętej i się zaczęło.
Przecież Bóg miał być jeden, a tu nagle Trójca Święta, o co chodzi? Tłumaczę że Bóg jest jeden, ale w trzech osobach. Katabas w szoku. Jak to możliwe 3w1? Jak on teraz wytłumaczy to wiernym?
Czuję że materializują się moje początkowe obawy. Tubylcy nie są przygotowani na taką dawkę informacji.
Cywilizacja białego człowieka prawdy wiary zgłębiała 2 tysiące lat, a tu nagle taki szok intelektualny podany w tak krótkim czasie. Oj chyba dojdzie do kolejnego rozłamu w kościele, albo wręcz do powstania nowej religii.
Tubylcy są zdezorientowani i zagubieni. Są tacy co porzucają dotychczasową wiarę i wypisują się ze wspólnoty katabasa. Tych świeżo upieczonych ateistów stara się pozyskać nowy samozwańczy prorok, który stwarza zupełnie nową religię konkurencyjną do katabasa i pastora.
Twierdzi że tylko jego religia jest prawdziwa i nie spocznie dopóki wszystkich niewiernych nie nawróci na swoją jedynie słuszną i prawdziwą religię. Oj chyba to się dobrze nie skończy, jeszcze mi tu tylko wojny religijnej brakuje.
Kategorycznie i zdecydowanie odcinam się od sporów religijnych - niech duchowni wszystkich wyznań sami radzą sobie z tymi problemami. Ja zajmuję się krzewieniem rzetelnej nauki.
Kolejnym tematem jest teoria ewolucji Darwina. Tu mam już wszystkich bez wyjątku przeciwko sobie.
Duchowni, nauczyciele, Rada Starszych i zwykli mieszkańcy stukają się znacząco w czoło.
Ja konsekwentnie przedstawiam świat z punktu widzenia nauki białego człowieka, w końcu się do tego zobowiązałem. Może robię to trochę chaotycznie, ale najlepiej jak potrafię.
Ostrzegałem że biały człowiek dochodził do tego tysiące lat - był więc czas by to przetrawić, albo i mózgi wyprać jak coś nie dało się racjonalnie wytłumaczyć.
Dyskusje naukowe i spory teologiczne tak zaabsorbowały tubylców że wszystkie inne problemy stały się mało istotne.

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg


niedziela, 14 lutego 2016

Jak cywilizowałem Amazonię (cz.20)

Pracuję nad uruchomieniem "elektrowni". Czas zaznajomić tubylców ze zdobyczami techniki białego człowieka.
Niewielkim nakładem pracy udało się część prądu rzeki skierować w dawne koryto i spiętrzyć wodę.
Siła spiętrzonej wody poprzez przemyślne przekładnie napędza alternator wymontowany z samolotu Pabla.
Moc tego alternatora oceniam co najwyżej na 2 kW, napięcie ok. 24 V.
Przeprowadzam próby "elektrowni" i muszę przyznać że moja naukowa wiedza i techniczne umiejętności wprawiły w zachwyt i podziw tubylców.
Podłączam żarówki i żarówki jarzą się jasnym światłem.
Tubylcy oniemieli - cud - światło z rzeki, wkrótce wszyscy mieszkańcy, dorośli, dzieci, gastarbeiterzy, Rada Starszych, wszyscy podziwiają moje dzieło.
Zapada zmierzch, podłączam kolejne żarówki, oraz jeden z reflektorów samolotu. Szok totalny, co niektórzy przesądniejsi tubylcy pierzchają na oślep do dżungli w wielkim strachu.
Nie chcę doprowadzić do jakichś niekontrolowanych zachowań i paniki i odłączam żarówki, zapada ciemność i tubylcy powoli rozchodzą się do swoich szałasów.
Tej nocy chyba nikt z tubylców nie zmrużył oka, wszyscy byli do głębi wstrząśnięci i poruszeni niezwykłym pokazem techniki białego człowieka.
Nie ma wyjścia, muszę zorganizować szkolnictwo na szczeblu zawodowym i zorganizować naukę przedmiotów ścisłych z naciskiem na fizykę i matematykę.
Trochę się tego boję, bo i ja sam jakimś tam orłem z tych przedmiotów w szkole nie byłem, a i czasu trochę mi szkoda bo tu tyle jest jeszcze do zrobienia że sam nie wiem co pilniejsze.
I znów "nie chcem, ale muszem" - no bo kto tu ma jakieś choćby mgliste pojęcie o matematyce, czy fizyce?
Konieczne też będzie zorganizowanie jakiejś powszechnej prelekcji na tematy techniczne z naciskiem na elektrotechnikę, bo tubylcy wciąż panicznie się boją świecącej żarówki.

Dochodzą mnie słuchy że szaman/czarownik pospołu  z katabasem rozpuszczają plotki że taka świecąca żarówka może być źródłem chorób, a może nawet doprowadzić do pomieszania zmysłów i opętania.
By rozwiać te irracjonalne obawy doprowadzam na stałe prąd do swojego szałasu.
Wieczorem w moim szałasie jest jasno, oświetlam też wejście przed szałasem.
Zainteresowanie tubylców tym wynalazkiem nie maleje, strach przed nim również. W kolejnych dniach robię kolejny pokaz: Podłączam różnokolorowe diody LED. Totalny szał, każdy podchodzi, próbuje dotknąć, ogląda z różnych stron, wszyscy są zachwyceni i zdziwieni że dioda świeci, ale nie jest gorąca tak jak żarówka. Powoli oswajają się z tym nocnym oświetleniem.
Szaman/czarownik i katabas nie ustają w intrygach. Mam z nimi na pieńku, bo szaman nie może się pogodzić z utratą intratnego i prestiżowego stanowiska prezesa banku centralnego i głównego skarbnika w związku ze zmianą waluty, a katabas chyba nigdy mi nie wybaczy że został zmuszony do celibatu.
Nie moja wina. Powódź wymusiła zmianę waluty, a katabas za bardzo się panoszył i trzeba było mu pokazać jego miejsce w szeregu - to przecież powszechne praktyki w cywilizacji białego człowieka.

Ogłaszam nabór na ogólno-techniczne szkolenie zawodowe. Na przewidywane 5 miejsc zgłasza się ponad 50 chętnych kandydatów, młodzi, starsi, dotychczasowi urzędnicy, nauczyciele, bezrobotni, wszyscy chcą poznać tajniki wiedzy białego człowieka.
Kogo wybrać? Jakie zastosować kryteria przy wyborze kandydatów? Egzaminy nie wchodzą w grę, przecież tu nikt nic nie kapuje z techniki białych ludzi. Zasięgam rady u starszyzny, niech oni zdecydują.
Po 2 dniach mam 5 kandydatów rekomendowanych przez Radę Starszych.
Zrobili to sprawiedliwie i demokratycznie - wylosowali kandydatów. Szanuję ich wybór.
Przystępuję do szkolenia. Orka na ugorze. Nic nie pojmują z tego co do nich mówię. Po tygodniu odpuszczam teorię - bez pracowni, laboratorium i przyrządów niczego nie zrozumieją. Przechodzimy do praktycznej nauki zawodu.
Po tygodniu intensywnego szkolenia praktycznego mam jako tako rozgarniętych 5 fachowców: 2 elektryków, 2 hydraulików i jednego mechanika. Na tym na razie zakończę szkolenie, bo chyba i tak nie bardzo będą mieli co robić.
W ramach "prac dyplomowych" zlecam świeżo upieczonym fachowcom zadania do wykonania: Elektrycy zrobią mi iluminację wejścia do szałasu z diod LED, hydraulicy doprowadzą wodę bieżącą do mojego szałasu, a mechanik zamontuje mi sprężynowy mechanizm zamykania drzwi w szałasie.
Jeśli zrobią to poprawnie i będzie działać bez awarii co najmniej tydzień, wówczas wypiszę im dyplomy i certyfikaty zawodowe.
Udało się. Ponad tydzień chłopaki się męczyli z robotą, ale zrobili samodzielnie i działa! Wszyscy brali udział w tych pracach - może to i dobrze bo będą mieli szersze pojęcie, a nie tylko wąską specjalizację.
Najbardziej cieszy mnie bieżąca woda. Całą instalację zrobili ze zdrewniałych pędów jakiejś rośliny podobnej do trzciny, która wewnątrz jest pusta. Połączyli "na wcisk" te pędy/rurki i ułożyli prawie 50 metrów takiej instalacji od zbiornika przy elektrowni do mojego szałasu.
Teraz mam całkiem przyzwoity szałas - oświetlenie elektryczne, bieżąca woda, jak na warunki w dżungli - luksus. Udostępniam tubylcom do zwiedzania - ciekawe czy im się spodoba taka nowoczesność.
Przez kilka dni do mojego szałasu ustawiały się kolejki zwiedzających, było to dość uciążliwe, bo od rana do nocy ktoś chciał obejrzeć moje wygody. Kręcili głowami na znak aprobaty i podziwu, cmokali i głośno komentowali te moje luksusy.
Tak jak się spodziewałem, nagle wszyscy zapragnęli mieć tak jak w moim szałasie i to natychmiast.
Wyszkoleni przeze mnie hydraulicy natychmiast założyli spółkę wodociągową i zleceń mają na rok z góry, zapowiedzieli przyjęcie uczniów "do terminu" i kilku pracowników. Kolejni znajdują zatrudnienie jako "producenci" rur wodociągowych, mechanik zajmuje się dopasowywaniem rur, by nie było wycieków.
Powstaje problem - brak rąk do pracy i to nie tylko tej fizycznej przy budowie wodociągu, ale też do prac inżynierskich przy projektowaniu i wytyczaniu tras wodociągu, ustalaniu norm i przepisów sanitarnych oraz eksploatacyjnych.
Trwa nieustanny napływ gastarbeiterów nie tylko z sąsiednich wiosek, ale nawet z innych plemion.
Trwa też intensywne szkolenie średniej i wyższej kadry technicznej.
Aspiracje tubylców nakręcają koniunkturę w gospodarce z korzyścią dla wszystkich, a zwłaszcza dla sektora bankowego.
Bank chętnie udziela kredytów na budowę wodociągu zarówno spółce wodociągowej jak i indywidualnym klientom na pokrycie kosztów związanych z podłączeniem wodociągu.
Właściciele spółki wodociągowej podkręcają gorączkę sprytnym hasłem reklamowym: Zafunduj sobie odrobinę luksusu - jesteś tego wart. Bank również zachęca: Pieniądze są dla ludzi - głosi hasło reklamowe banku.
Hossa, szał inwestycyjny, boom gospodarczy - co prawda wszystko na kredyt, dokładnie tak jak w cywilizacji białego człowieka i nawet nie musiałem im tego podpowiadać - sami na to wpadli.
Mam ochotę nieco przyhamować tą przegrzaną gospodarkę, bo to się może źle skończyć, a może jednak pozostawić to niewidzialnej ręce wolnego rynku?
Przecież tu tyle jest do nadrobienia - sam już nie wiem. Mam jednak braki w dziedzinie finansów i zarządzaniem gospodarką.
Ostatecznie decyduję o nie ingerowaniu w wolny rynek - przynajmniej na tym etapie rozwoju.

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg

sobota, 23 stycznia 2016

Jak cywilizowałem Amazonię (cz.19)

Marazm i apatia są wszechogarniające. Niby wszyscy pracują, ale tak jakoś bez przekonania, bez wiary w to co robią i w przyszłość - tak na odwal się, na pół gwizdka.
Próbuję różnych sposobów by ich jakoś zmobilizować, poderwać do działania, ale bez wyraźnego skutku.
Początkowo jeszcze ich rajcowały barwne koraliki, ale teraz już i to nie działa, gdzieś zgasł ten zapał który był na początku reform i nie wiem co zrobić by ten zapał ponownie w nich obudzić.
Aby pobudzić słabnącą gospodarkę i mam nadzieję wykrzesać z tubylców choćby trochę wiary w przyszłość postanawiam upowszechnić sport.  Wyprawa do wraku samolotu wykazała że tubylcy całkiem skapcanieli i jak nic nie zrobię to niedługo będę miał rzesze inwalidów w wiosce, a za służbę zdrowia jeszcze się nie zabrałem.
Stawiam na piłkę kopaną - to jeszcze wzbudza zainteresowanie i emocje. Wybudujemy stadion - to pobudzi gospodarkę, da nowe miejsca pracy i być może zmobilizuje ludzi do wysiłku.
Próbuję też wskazywać na pozytywne przykłady w innych krajach. Opowiadam im o niesamowitych osiągnięciach Japonii, jaka to wspaniała gospodarka, szybka kolej, piękne samochody, wspaniałe autostrady, doskonała elektronika - opowiadam tak cały dzień o tych cudach które też mogą być udziałem tubylców, ale muszą się ogarnąć, wziąć w garść i solidnie zabrać się do pracy i to wszyscy bez wyjątku.
Słuchają z rozdziawionymi gębami, nikt nie zadaje pytań, nie wiem czy cokolwiek z tego kapują, czy zupełnie nic.
Powtarzam ten wykład Radzie Starszych - może ta wizja ich zachwyci i potrafią swój lud zmobilizować.
Reakcja podobna - słuchają i chyba nic nie pojmują. Na koniec pada tradycyjne pytanie: Czy Japonia to jest cywilizacja białego człowieka?
Rozwalili mnie tym pytaniem - mówię że Japonia to nie jest cywilizacja białych ludzi i tu się całkiem pogrążyłem. Oni są zainteresowani wyłącznie wszystkim co dotyczy cywilizacji białego człowieka, bo proroctwo, przepowiednia itp. Ręce opadają. Nie, o Irlandii im opowiadał nie będę!!!
Nie mam wyjścia, muszę się uciec do manipulacji i socjotechnicznych sztuczek - w końcu to też nieodłączne elementy cywilizacji białego człowieka. Chcecie to macie.

Wśród tubylców zauważyłem kilku zwykłych karierowiczów i cwaniaków. Zawsze starają się spaść na cztery łapy i zawsze są tam gdzie węszą dla siebie jakiś interes.
Poprosiłem każdego z osobna na rozmowę w cztery oczy, zastrzegając absolutną tajemnicę rozmowy.
Zaproponowałem im intratne posady, lub konkretne wynagrodzenie za poparcie moich apeli o ofiarną i wydajną pracę. Miało to wyglądać tak że zwołam ogólny wiec, zaapeluję o mocne ogólne poparcie, a oni rozmieszczeni w różnych miejscach w tłumie niby spontanicznie głośnymi okrzykami wyrażą poparcie dla moich reform i zmobilizują tłum do działania.
Tak jak się spodziewałem wszyscy ochoczo przystali na taki układ i nawet się jakoś specjalnie nie targowali o przywileje czy wynagrodzenie.
Zwołuję na niedzielę ogólny wiec.
Cały centralny plac zatłoczony. Przemawiam w patetycznym i podniosłym tonie, że sytuacja jest szczególna, wymaga ofiar i poświęceń, że to historyczna chwila i nadzwyczajna szansa dla nich i przyszłych pokoleń, że jak wiadomo nie robię tego dla siebie, lecz dla nich, spodziewam się zaangażowania, zrozumienia trudnej sytuacji i pomocy ze strony każdego tubylca, bo ja sam wszystkiemu nie podołam.
Nastrój jest pełen powagi i skupienia, apeluję o zaangażowanie i zrozumienie. Rzucam hasło: Nie stój, nie czekaj, pomóż. Przemówienie kończę pytaniem: No to jak? Pomożecie?
Z różnych części placu dobiegają donośne głosy: POMOŻEMY!!!
Po chwili entuzjazm udziela się wszystkim - wszyscy głośno skandują: POMOŻEMY!!!
Miał rację pra, pra ... dziadek. To ludzie słowni, honorowi i charakterni, od poniedziałku wstąpił w nich nowy duch, no po prostu robota im się pali w rękach.
Nawet jakieś współzawodnictwo w pracy wymyślili z hasłem: Kto wyrobi więcej ode mnie?
Oby tylko nie był to słomiany zapał i tej werwy starczyło na dłużej.

Przystępuję do kolejnych reform.
Tym razem będą to reformy techniczne. Trzeba w końcu wprowadzić jednolity system miar, bo dalej się nie da efektywnie prowadzić gospodarki oceniając wszystko "na oko".
We wraku samolotu znalazłem kilka butelek plastikowych o pojemności jednego litra, w których mieliśmy wodę do picia. Taka butelka to doskonały wzorzec pojemności, oraz wagi - napełniona wodą butelka to wzorzec jednego kilograma, podobnie jak metrowej długości żyłka na której mieliśmy ponawlekane barwne koraliki. Po jednym z takich eksponatów zdeponowałem w powstałym na tą okoliczność Instytucie Miar i Wag (znów kolejne urzędnicze etaty), jako wzorce służące do porównania wytwarzanych do powszechnego użytku jednostek miar.

Ten wiec to był jednak strzał w sedno tarczy. W tubylców wstąpiła nowa wiara i energia. Budowę stadionu ukończyli na miesiąc przed planowanym terminem. Należą im się pochwały i nagrody.
Jako że urzędników wciąż mi przybywa i stałe wydatki wciąż rosną, ograniczam się do publicznych pochwał
i wpadam na wspaniały pomysł: Zasłużonych i najbardziej pracowitych będę nagradzał ... medalami.
Ustalam kilka odznaczeń o różnych rangach i na różne okoliczności i opracowuję oficjalny urzędowy tryb nadawania odznaczeń i wręczania medali. Medale klepię z blachy aluminiowej z poszycia samolotu.
Znów jakiś sceptyk z Rady Starszych zapytał: Czy tak jest w cywilizacji białego człowieka i jaki jest pożytek z takiego medalu?
 Odpowiadam: Tak jest w cywilizacji białych ludzi - jak ktoś haruje jak wół, ponad siły, lub nadstawia karku za nie swoją sprawę to władza to docenia - medalem właśnie.
A pożytku z medalu jako takiego nie ma żadnego, bo to zaszczyt, sława, prestiż, honor i chwała.
Podobnie będzie na tym stadionie - za osiągnięcia sportowe też będą medale.
Jak zwykle medale zostają bez oporów zaakceptowane i nawet już są pierwsi kandydaci do odznaczeń.

Po ostatnich urzędniczych nominacjach (Instytut Miar i Wag) już wszyscy dorośli mieszkańcy wioski są "na urzędach". Prace pomocnicze i wszystkie fizyczne wykonują sprowadzeni z sąsiednich wiosek gastarbeiterzy, nie mają oni (jak na razie) wygórowanych żądań płacowych i socjalnych i z punktu widzenia gospodarki i finansów jest to doskonałe rozwiązanie.
Trochę mnie niepokoi wciąż rosnące zadłużenie wobec pozostałych wiosek plemienia, zwłaszcza gwałtownie rośnie dług żywnościowy, ale co tam - niech się martwią ci co nam pożyczają.

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg

sobota, 2 stycznia 2016

Jak cywilizowałem Amazonię (cz. 18)

Leje nieprzerwanie od paru tygodni. Ludzie patrzą na mnie wyczekująco i z niepokojem, ale co ja mogę?
Jak im wytłumaczyć zmiany klimatyczne i globalne ocieplenie?
Jest tylko nadzieja że jak już to wszystko się skończy to łatwiej będzie wprowadzić podatki na rzecz klimatu i ograniczenia w eksploatacji środowiska. Póki co sytuacja jest niewesoła.
Szałasy i budynki rządowe stoją na wysokich palach, a mimo to niektóre szałasy są już podtopione.
Oj, chyba to nie był najlepszy pomysł z tym osiadłym trybem życia. Dawniej w takich sytuacjach tubylcy po prostu przenosili się na tereny wyżej położone, a teraz co zrobić? Zostawić cały dobytek na pastwę losu?
Już widzę że straty będą ogromne. Co im powiem? Że trzeba było się ubezpieczać? Przecież nawet jeszcze nie zdążyłem założyć firm ubezpieczeniowych.
Ale tak już jest - deszcz pada, woda się gromadzi i wszystko zalewa, a w końcu spłynie do morza (oceanu) jak pouczał znany polski gajowy/hydrolog.
Jakby kłopotów było mało doszły nowe problemy. Pojawili się ... szabrownicy.
Korzystając z ogólnego zamętu, splądrowali parę podtopionych szałasów i o zgrozo włamali się do banku.
Straty w banku nie są duże, bo skarbiec i tak świecił pustką i ma to swoje dobre strony, bo braki w kasie będzie można zwalić na włamywaczy. Nie mniej jednak takie czyny nie mogą ujść bezkarnie, bo to zamach na władzę. Policja już jest na tropie sprawców, o ile można na wodzie zostawić jakieś tropy.
Katabas zarządził publiczne i powszechne modły o zaprzestanie opadów, ale bezskutecznie bo nadal leje.

Nareszcie przestało padać. Woda opada, czas oszacować straty. Woda ustąpiła nadspodziewanie szybko.
Praktycznie dwa dni po ustaniu opadów już można było stąpać po ziemi.
Straty nie okazały się tak wielkie jak początkowo się wydawało. Powódź przyniosła też zupełnie niespodziewane i nieoczekiwane efekty. Powódź rozwiązała problem finansów. Wysoka woda przyniosła taką ilość muszelek używanych jako dotychczasowa waluta, że nikt już nie chciał ich zbierać, w niektórych miejscach było ich po kostki.
Niezwykłe zjawisko w świecie finansów - inflacja naturalna.
Siłą rzeczy wszelkie długi i oszczędności diabli wzięli. Dotychczasowa waluta zalegała w całej wiosce i okolicach i stało się jasne że natychmiast trzeba podjąć działania zapobiegające chaosowi i anarchii.
Natychmiast muszę stworzyć jakąś nową walutę odporną na zjawiska naturalne.
Przypomniałem sobie o sznurach barwnych koralików, które zabraliśmy z Pablem do samolotu z myślą że mogły by być darami dla tubylców jeśli przyszło by nam niespodziewanie lądować na jakiejś polanie w dżungli. Tak, to będzie doskonała waluta, nie do podrobienia i szaman mi tu nie będzie stroił fochów że zasoby muszelek się kończą. Tu go dopadłem, jego władza znacznie będzie ograniczona.
Zarządzam pilną ekspedycję do miejsca katastrofy samolotu Pabla. Wyprawa złożona z 20 ludzi rusza niezwłocznie. Głównym przewodnikiem jest Antonio, urlopowany na czas ekspedycji ze stanowiska szefa oświaty i szkolnictwa.
Wyprawa porusza się ślamazarnie, ludzie mają problemy z orientacją w dżungli i spore braki kondycyjne.
Urzędniczy tryb życia zrobił z nich niedołęgów i mięczaków. Całkiem wymiękli za tymi biurkami.
Jak się sytuacja unormuje koniecznie trzeba będzie pomyśleć o powszechnym rozwoju sportu, wybudować jakieś stadiony, orliki, urządzić jakieś igrzyska sportowe, bo tubylcy mi całkiem skapcanieją.
Do miejsca katastrofy samolotu docieramy po 5 dniach.
Wrak już prawie zdążył spaść na ziemię, tylko część ogonowa zahaczała jeszcze o konary drzew.
We wraku znajduję plecak z wyposażeniem awaryjnym, pakunki z koralikami i skrzynkę z podręcznymi narzędziami.  Tych koralików nie ma za wiele i mam świadomość że przy takiej ilości ludzi zatrudnionych w budżetówce nie na długo tej waluty wystarczy.
Nagle mnie olśniło. Poszycie samolotu wykonane jest z cienkiej aluminiowej blachy - to będzie doskonała waluta. Blachę przerobię na monety.
Znalezionymi narzędziami rozpruwamy powłokę samolotu. Wymontowuję też alternator z samolotu, oraz wszystkie żarówki i diody LED z kabiny, oraz wypruwamy wszystkie przewody.
Mam plan. Cywilizacja białego człowieka, to nie tylko demokracja, urzędy i ustawy, to także, a może przede wszystkim cywilizacja techniczna.
Prąd rzeki jest dostatecznie wartki by napędzić alternator i będzie można wieczorami oświetlać chociaż część placu w centrum, a poza tym bardzo ważny jest aspekt dydaktyczny.
Tubylcy po raz pierwszy zapoznają się z zupełnie nieznaną im technologią.
Demontaż samolotu trwał 3 dni, po kolejnych kilku dniach objuczeni jak karawana na jedwabnym szlaku wracamy do wioski.

Pod moją nieobecność w wiosce zapanował chaos i anarchia. Nikt nie chodził do pracy, bo i po co?
Muszelek/waluty jest na każdym kroku po kostki i nikt już nie jest nimi zainteresowany.
Ludzie są sfrustrowani, bo całe ich oszczędności stały się nic nie warte. Doszło do zadym i bójek w miejscach publicznych.
Natychmiast ogłaszam stan wyjątkowy, mobilizuję policję i Gwardię Obywatelską, zwołuję posiedzenie rządu i wprowadzam godzinę policyjną od zmroku do świtu - prawdę mówiąc nie wiadomo po co bo i tak po zmroku nikt nie rusza się ze swojego szałasu.
Przedstawiam nową walutę - wielobarwne koraliki. Ustalam ich wartość i zaczynamy od nowa budować system finansowy.
Barwne koraliki zrobiły wrażenie. Każdy chce je mieć. I o to chodziło. One są dla Was - mówię, ale w zamian za pracę, ład i porządek.
Pierwszymi beneficjentami nowej waluty są policjanci i Gwardia Obywatelska. Wszyscy im zazdroszczą i nie szczędząc sił przystępują do pracy z nadzieją na wypłatę w nowej jakże atrakcyjnej walucie.
Aby wzmocnić wizerunek państwa prawa i utrwalić praworządność zarządzam śledztwo w sprawie nadużyć w okresie powodzi i zadym w czasie mojej nieobecności związanej z wyprawą do wraku samolotu.
Śledztwo ujawniło 6 sprawców naruszenia prawa.
Pierwszy proces sądowy wykazał że to państwo nie tylko istnieje teoretycznie, ale z całą surowością potrafi karać naruszających ład i publiczny porządek.
Zapadły pierwsze wyroki: dwóch sprawców zadym i bójek dostało wyroki w zawiasach na 2 lata. Czterech sprawców rabunku bankowego - po 5 lat odsiadki w więzieniu.
Kara i tak została maksymalnie złagodzona ze względu na bezskuteczność rabunku - skradziona waluta i tak stała się nic nie warta, ale sprawcy nie mogli tego wiedzieć gdy popełniali to przestępstwo.
W ten sposób znów przyjąłem na garnuszek budżetu nowych pracowników - zatrudniłem pierwszych klawiszy więziennych - łącznie 10 ludzi - 5 klawiszy, jednego psychologa, jednego kapelana więziennego, dwóch kucharzy i jednego pracownika technicznego, no i 4 skazanych.
Więzienie zlokalizowane jest w dżungli parę kilometrów od wioski, chodzi o to by skazani byli odizolowani od mieszkańców wioski.
Skazani siedzą w jednej celi, mają prawo do odwiedzin przez znajomych i rodzinę, do ich dyspozycji jest też kapelan i psycholog którzy pracują nad resocjalizacją osadzonych.
Po tygodniu skazanych odwiedziła cała wioska nie wyłączając Rady Starszych.
Ogólnie ich podły czyn był potępiany, ale kontrowersje wzbudziły warunki odbywania kary.
Znaleźli się tacy którzy twierdzili że skazani mają lepiej niż pozostali na wolności. Nic nie robią, a mają zapewniony dach nad głową, wikt i opierunek, a do tego opiekę duchową i psychologiczną.
Słychać było głosy że to żadna kara i skazani powinni sami zapracować na swoje utrzymanie.
Nawet Rada Starszych zadała tradycyjne pytanie: Czy tak jest w cywilizacji białego człowieka?
Potwierdziłem, tak jest, a nawet jeszcze lepiej, ale przecież nie będę im opowiadał o telewizorach w celi skazanych, siłowni, basenach, saunie, bibliotece, internecie, czy prawie do intymnych spotkań, lub opiece lekarskiej, odpowiednim wyżywieniu, czy innych prawach człowieka.
To wszystko są zdobycze demokracji i wielowiekowej kultury białych ludzi, a ich po prostu jeszcze na to nie stać.

Życie powoli wraca na utarte tory. Wszyscy uprzątają wioskę po powodzi, urzędnicy wracają do swoich zajęć, gastarbeiterzy odbudowują zalane, lub zniszczone szałasy, dzieci wracają do nauki w szkole, a ja pracuję nad matrycą do bicia monet z blachy aluminiowej pozyskanej z poszycia samolotu Pabla.
Z narzędzi znalezionych w samolocie zrobiłem sztancę z kluczy nasadowych, a awers i rewers monet robię bitami śrubokrętów gwiazdkowych i krzyżakowych.
Tej waluty mi natura nie zepsuje.
Powódź jednak osłabiła morale tubylców. Widać oznaki apatii, zmęczenia, by nie powiedzieć depresji i brak wiary w sens wysiłków wobec potęgi natury.
Muszę ich jakoś zmobilizować, bo cały początkowy entuzjazm słabnie i może doprowadzić do kompletnego załamania zapoczątkowanych reform.
Znów przede mną staje kolejne trudne wyzwanie: Jak ich zmobilizować?
Może obiecać im drugą Japonię, albo Irlandię?
Tylko czy oni potrafią to zrozumieć?

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg