sobota, 14 czerwca 2014

Cywilizacja robotów (cz. 5)

Sytuacja ludzi w podziemiach była niemal beznadziejna. Mieli co prawda pod dostatkiem wody z podziemnych źródeł, ale wyjście na powierzchnię oznaczało natychmiastową śmierć.
Robotom udało się całkowicie wyeliminować tlen z atmosfery, dzięki temu zniknął problem korozji - najgroźniejszej choroby robotów.
Specjalne oddziały siłowników wyposażonych w niezwykle czułe detektory tlenu nieustannie patrolowały całą powierzchnię Ziemi i w razie jakichkolwiek "przecieków" powstałych wskutek ruchów tektonicznych, natychmiast likwidowały miejsce skażenia tlenem.
Atrakcją natomiast były wybuchy wulkanów. Uwalniane w ten sposób gigantyczne ilości CO2, metanu i innych trujących dla ludzi gazów, stanowiły ucztę dla robotów.
Powstała nawet specjalna grupa robotów-wulkanologów prognozująca miejsca kolejnych erupcji wulkanicznych do których ochoczo ściągała cała elita robotów.
Wielką atrakcją były zawody w których roboty podchodziły jak najbliżej krateru wulkanu i zachłystywały się siarkowodorem.
Zdarzało się że jakiś szczególnie brawurowy wyczyn kończył się dla robota stopieniem w gorącej lawie, ale obowiązywała zasada: Jest ryzyko, jest zabawa.

Tymczasem w podziemiach ludzie zaczęli się organizować do walki z robotami.
W starych pokopalnianych sztolniach dość było sprzętu by próbować stworzyć urządzenia do produkcji tlenu.
Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności natrafiono w jednej ze starych nieczynnych kopalń na prawdziwe archiwum ludzkiej myśli technicznej.
Była to cała techniczna biblioteka, którą niegdyś roboty wywaliły jako bezwartościową makulaturę.
Ludzie jednak byli już na tyle nierozgarnięci technicznie że nie byli w stanie skorzystać z zawartej tam wiedzy.
Niezakolczykowani mieszkańcy pierwotnej dżungli amazońskiej coś opowiadali o "białym, mądrym starym człowieku" który kiedyś żył wśród nich i potrafił opowiadać z kartek papieru.
Udało się odszukać tego bardzo starego już człowieka, który potrafił czytać i sukcesywnie przekazywał techniczną wiedzę pozostałym ludziom.
Człowiek ten był podróżnikiem/włóczęgą/obieżyświatem. Gdy zaczęła się sypać ludzka cywilizacja wyruszył do miejsc gdzie roboty nie docierały i próbował żyć tak jak niegdyś żyli ludzie wolni i niezakolczykowani.
Tak trafił do amazońskiego plemienia i żył wśród nich do czasu, aż dywizje siłowników spacyfikowały resztki tropikalnej dżungli i wraz z tubylcami trafił do podziemnej niewoli.
Marzył o tym że może jeszcze kiedyś zobaczy słońce, zieleń drzew i błękitne niebo.
Ten dzielny starzec zdał sobie sprawę że tylko on może pomóc ludziom w pokonaniu robotów.
Nauczył ludzi czytać i pisać, tłumaczył zasady fizyki, mechaniki i podstawy matematyki.
Szybko okazało się że ma pojętnych słuchaczy. W dość krótkim czasie dzięki wiedzy z podręczników ocalałej biblioteki technicznej i wykorzystaniu podzespołów z porzuconego sprzętu górniczego, udało się zbudować działający akcelerator tlenowy.
Urządzenie potrafiło produkować tlen z wody, a uwalniany z rozkładu wody wodór służył do napędu całej maszynerii. Tlen gromadzono w pustych komorach po wyeksploatowanych kopalniach.
Z biegiem czasu udało się wyprodukować i zgromadzić pod wielkim ciśnieniem miliardy metrów sześciennych tlenu w najczystszej postaci. Powoli zaczynało brakować miejsca na magazynowanie tlenu, w komorach tlen był pod tak wysokim ciśnieniem ze zdarzały się samoczynne rozprężenia skał i wstrząsy górotworu.

Na powierzchni Ziemi nadal dość beztrosko elita robotów używała życia. Pojawiały się wprawdzie tu i ówdzie niespotykane wcześniej w tych okolicach tajemnicze podziemne wstrząsy, ale roboty interpretowały to jako zapowiedź kolejnego wybuchu wulkanu i kolejną wielką ucztę.
Roboty-spece od wulkanów potwierdziły że spodziewana jest niezwykła erupcja nowego wulkanu i zapowiada się niezwykłe wydarzenie.
Dzięki licznym czujnikom oszacowany został przewidywany czas i siła wybuchu i do przewidywanego miejsca erupcji ściągała cała elita robotów.
Czas płynął, a erupcja nie następowała. Zniecierpliwione elity robotów postanowiły pomóc naturze.
Wyznaczono w rozległej dolinie najdogodniejsze miejsce do erupcji i ściągnięto wszystkie możliwe jednostki siłowników-wiertaczy w celu przewiercenia górotworu i zainicjowania erupcji.
Wokół wierconego otworu zgromadziła się cała najwyższa śmietanka robotów, na obrzeżach pętał się prosty plebs robociarski licząc na okruchy z pańskiego stołu jakie mogą się trafić przy takiej okazji.
Po kilku godzinach wytężonej pracy siłowników-wiertaczy stało się. Wiertło trafiło do centralnego magazynu tlenu o najwyższym poziomie sprężenia.
Nastąpiła gigantyczna eksplozja i w kilka sekund  unicestwiła całą elitę robotów.
Niedobitki siłowników rozpaczliwie starały się zatrzymać wypływ tlenu z przedziurawionej komory, ale padały jak muchy rażone muchozolem.
Po kilku godzinach nie było już na Ziemi ani jednego sprawnego robota. Tlen unicestwił wszystkie kluczowe podzespoły robotów które były przystosowane do pracy w atmosferze beztlenowej.
Z ziejącego tlenem krateru zaczęli wychodzić ludzie.
Ujrzeli spustoszoną ziemię i błyskawicznie rozkładające się wskutek utleniania resztki robotów.
Człowiek też nie był podobny do dumnej ludzkiej istoty z początku XXI wieku.
Gęsto owłosiony, przygarbiony, jakiś wyblakły musiał od nowa "czynić sobie Ziemię poddaną".
Wszędzie znaczył swoje terytorium tajemniczym symbolem trójkąta.
Rysunek trójkąta zdominował każde miejsce gdzie pojawiał się człowiek. Trójkąty stanowiły ponadczasowe przesłanie dla odradzającej się ludzkości z nadzieją że przyszłe pokolenia ludzi nigdy nie wymyślą ... koła.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg

sobota, 24 maja 2014

Cywilizacja robotów (cz.4)

Podobno historia kołem się toczy. Roboty bytujące na północy wciąż miały problemy z dostępem do odpowiednio wydajnych źródeł energii.
Wśród elity robotów padł pomysł poszperania w historii ludzkości i ustalenie jak ludzie radzili sobie w przeszłości z problemem siły roboczej. Najbardziej inteligentne jednostki zaczęły szperać w archiwach i muzeach pozostawionych przez cywilizację ludzi.
Analizie została poddana historia ludzkości od starożytności po wiek XXI. Niestety, znane ludzkości nośniki energii były na wyczerpaniu, pozostał tylko jeden sposób na przetrwanie: Totalitaryzm i niewolnictwo!!!!

Dotychczas w świecie robotów obowiązywała względna demokracja.
Każdy robot miał prawo do indywidualnego rozwoju - mógł sobie w miarę własnych możliwości zafundować kolejny makroprocesor, mógł raz w roku poddać się kompletnemu przeglądowi technicznemu i bez problemu usunąć zdiagnozowane usterki, mógł się bez ograniczeń poruszać po przypisanym mu terytorium.
Elita robotów postanowiła to zmienić.
Zwykły robot miał służyć elicie - jego rola to wytwarzanie energii elektrycznej do napędu elitarnych robotów.
Skończyły się darmowe przeglądy techniczne - owszem robot mógł sobie taki przegląd zafundować, ale wcześniej musiał wyprodukować określoną ilość energii elektrycznej na potrzeby elity.
Zwykły robot już nie mógł sobie zafundować nowego makroprocesora - powstawały odpowiednie klasy/kasty robotów i podzespoły z wyższych klas robotów nie były kompatybilne ze zwykłym plebsem robotów. Rosło rozwarstwienie w świecie robotów.
Zdegenerowanej i rozpasanej elicie robotów wciąż było mało energii produkowanej przez popadający w ruinę motłoch prostych robotów.
Zastosowały więc kolejny etap znany z historii ludzkości.
Wysłały znane z bezwzględności, dobrze wytresowane i posłuszne dywizje siłowników na południe, gdzie jeszcze dość beztrosko bytowały sobie leniwe i gnuśne roboty.
Zapędzono je do transporterów i przewieziono na północ. Tu zostały wręcz przykute do potężnych turbin wytwarzających prąd i pracowały non stop na potrzeby swoich nowych panów za odrobinę oleju i bioetanolu.
Eksperyment był na tyle udany że organizowano wyprawy na południe w celu schwytania kolejnych wolnych robotów, organizowano targi i giełdy robotów.
Szerzyło się wykorzystywanie mechaniczne wśród tego samego gatunku robotów.

Tymczasem ludzie zapędzeni do podziemi próbowali jakoś dostosować się do nowych warunków i przetrwać.
W makroprocesorze kolczyka były dwa priorytety: zachowanie gatunku i proste czynności niezbędne do pracy przy wytwarzaniu energii na potrzeby własne i robotów na powierzchni.
Niezakolczykowani czipem z makroprocesorem pierwotni mieszkańcy amazońskiej dżungli, którzy przez tumiwisizm robotów-siłowników również trafili do podziemi nie mogli nadziwić się uległości i poddaniu zakolczykowanych ludzi.
Kiedyś doprowadzony do szału niezakolczykowany tubylec amazońskiej dżungli przywalił w nos zakolczykowanemu bezwolnemu człowiekowi. Ten tylko się uśmiechnął i dalej kręcił pedałami tej gigantycznej prądnicy.
Taki bezpośredni atak nie wywołał żadnej naturalnej reakcji obronnej, nie mówiąc już o agresji.
To było niepojęte i od tej pory zakolczykowani coraz częściej obrywali od pierwotnych niezakolczykowanych mieszkańców dżungli amazońskiej.
W każdym takim przypadku brak było reakcji obronnej zakolczykowanego.
Tak było do czasu pewnego zdarzenia.
Kiedyś niezakolczykowany tak mocno przywalił zakolczykowanemu, że aż wypadł mu kolczyk i tu niespodzianka: osobnik ten zamiast jak zwykle się uśmiechnąć i pracować dalej, nagle zaatakował napastnika. To było tak zaskakujące że niezakolczykowany nie spodziewając się ataku natychmiast zwiał.
Nagle ten człowiek uświadomił sobie że kolczyk jest źródłem otępienia i zniewolenia ludzi.
Natychmiast zaczął zrywać kolczyki pozostałym ludziom.
W ciągu paru godzin wszyscy ludzie byli wolni od kolczyków. Zaczęli samodzielnie myśleć.
Zdali sobie sprawę z beznadziejności własnego położenia i zaczęli opracowywać plan zagłady robotów.

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg  

piątek, 9 maja 2014

Cywilizacja robotów (cz. 3)

Szybko następował proces degradacji środowiska naturalnego. Wypuszczany wprost do rzek zużyty olej i płyny chłodzące szybko zamieniały rzeki i jeziora w cuchnące ścieki pozbawione życia biologicznego.
Robotom w niczym to nie przeszkadzało, pozbawione zmysłów węchu i smaku, często i chętnie pławiły się w zbiornikach pełnych mieszaniny olejów, smarów i płynów chłodzących.
Traktowały to jako jeden z elementów regeneracji i konserwacji. W dobrym tonie były bicze z płynu borygo, lub kąpiele w przepracowanym oleju.
Stale rosło zapotrzebowanie na energię, bo każdy z robotów uwielbiał być na wysokich obrotach, na masową skalę stosowane były dopalacze.
Początkowo roboty zadowalały się biopaliwami przyzwyczajone do tego przez człowieka. Stopniowo biopaliw zaczynało brakować z powodu degradacji środowiska naturalnego.
Wyczerpywały się złoża węgla, ropy i gazu, modny zaczynał być napęd ze źródeł odnawialnych, głównie była to energia słoneczna i energia z elektrowni wiatrowych.
Jednak nieustanna praca robotów powodowała gigantyczne zanieczyszczenie atmosfery i gwałtowne zmiany w środowisku naturalnym.
Rośliny służące do produkcji biopaliw marniały coraz bardziej i groziło im całkowite wyginięcie z powodu smogu, który ograniczał dostęp światła słonecznego.
Biopaliwa zaczęły być reglamentowane i przed niewielkimi terenami zielonymi ustawiały się gigantyczne kolejki robotów żądne zielonej biomasy.
W tej sytuacji kolejne pokolenia robotów musiały przechodzić na zasilanie energią słoneczną która wydawała się być niewyczerpalna.
Były też ciemne strony takiego rozwiązania - zwłaszcza nocą. Po zachodzie słońca wszelki ruch zamierał, ciężkim okresem była również zima, w czasie krótkich bezsłonecznych zimowych dni niedożywione i bezczynne roboty masowo zapadały na coraz powszechniejszą chorobę - korozję.
Skutecznym panaceum na tą chorobę miało być wyeliminowanie tlenu z atmosfery.
Stwarzało to jednak niebezpieczeństwo całkowitego wyginięcia roślin i tym samym ważnego źródła energii - biopaliw.
Rozwój cywilizacji robotów nie przebiegał równomiernie na całym świecie.
W ciepłym klimacie południa roboty potrzebowały znacznie mniej energii do normalnego funkcjonowania, stawały się więc coraz bardziej leniwe i gnuśne, często do funkcjonowania wystarczała im tylko energia słoneczna.
W chłodnym klimacie północy roboty potrzebowały znacznie więcej energii - musiały się ogrzać zimą, aby nie zamarzły w nich płyny ustrojowe.
Ciągła aktywność robotów z północy powodowała ich szybszy rozwój w stosunku do leniwych pobratymców z południa.
W kręgach robotów o najwyższym stopniu upakowania mikro i makroprocesorów zaczęła dominować doktryna iż w nieodległej przyszłości zabraknie tradycyjnych źródeł energii i może to zagrozić całej cywilizacji robotów.
Ropa była na wyczerpaniu, pod ziemią zostały śladowe resztki węgla, a gazociągami płynęły resztki niskokalorycznego, chrzczonego powietrzem gazu.
Wykorzystanie energii elektrycznej do napędu robotów również nastręczało coraz nowych problemów.
Elektrownie wodne przestały działać, bo płynąca w korytach rzek ciecz była tak gęsta że nie była w stanie napędzać turbin, elektrownie wiatrowe również przestały działać, bo w atmosferze brakowało powietrza, gdyż zostało ono wpompowane w koła maszyn.
Cywilizacji robotów zagrażał poważny kryzys, a może nawet upadek.
Sytuację mogło tylko uratować powszechne stosowanie energii słonecznej, lub znalezienie innego wydajnego źródła energii.

W tym czasie człowiek cofnięty w rozwoju do epoki kamienia łupanego żył sobie na obrzeżach cywilizacji robotów zupełnie ignorowany przez roboty, ale ciągle będąc pod ich nadzorem. Wszyscy byli zakolczykowani i ubezwłasnowolnieni.
Zdarzało się że właził nieuważnie pod rozpędzoną maszynę i zostawała po nim tylko mokra plama, ale że były to przypadki niezbyt częste, więc problemu raczej nie było.
Ludzie instynktownie ustępowali miejsca maszynom wycofując się do resztek puszcz i tropikalnej dżungli - tam było bezpieczniej i można było znaleźć pożywienie.
Dżungla amazońska była ostoją resztek ludzkości - tam roboty stworzyły swoisty rezerwat dla ludzi jako skansen i historyczną ciekawostkę w rozwoju cywilizacji na Ziemi.
Niestety popyt na zieloną biomasę był tak ogromny że tereny pierwotnie przeznaczone na rezerwat dla ludzi gwałtownie się kurczyły z powodu inwazji żarłocznych robotów.
Degradacja środowiska - smog i braki tlenu również przyczyniały się do zanikania dżungli i jakichkolwiek terenów zielonych. Na Ziemi dominował asfalt i beton.

Po kilku kolejnych latach kryzys energetyczny na tyle się pogłębił że konieczne były drastyczne i ostateczne posunięcia. Roboty postanowiły całkowicie wyeliminować z atmosfery tlen, bo tylko był przyczyną ciągłych korozji i w związku z tym powstawał szereg problemów z zabezpieczeniem antykorozyjnym robotów.
Resztki dżungli amazońskiej roboty postanowiły zlikwidować.
Żyjących ludzi przesiedlono pod ziemię do nieczynnych i pustych wyrobisk po dawnych kopalniach, wtłoczone zostały tam resztki tlenu i rośliny, które miały ludziom wytwarzać tlen i służyć za pożywienie.
Skonstruowany został potężny generator (coś na wzór wielkiego dynama rowerowego) i ludzie zepchnięci do podziemi pedałując w miejscu wytwarzali energię elektryczną na własne potrzeby, oraz na potrzeby robotów.
Do masowej eksterminacji ludzi wykorzystane zostały najprymitywniejsze egzemplarze robotów tzw. siłowniki. Zmechanizowane dywizje siłowników, które przybyły by spacyfikować resztki naturalnego świata najpierw przez kilka dni obficie raczyły się bioetanolem, a potem zagoniły przerażonych ludzi do obozów.  Ich rolą było wyłapanie wszystkich ludzi, zakolczykowanie, transport do podziemi i szczelne zamurowanie wejść, by nie wydostawał się tlen potrzebny ludziom do życia, a tak zabójczy dla robotów.
W trakcie tej akcji okazało się że część ludzi ma trochę inne kolczyki niż pozostali - byli to tubylcy Indianie nigdy nie zakolczykowani czipami z makroprocesorem, ludzie wolni, samodzielnie myślący i nie ubezwłasnowolnieni.
Roboty - siłowniki to zauważyły, ale nie reagowały, bo kolczyk był, a że trochę inny to już nie ich problem. Ludzie ci siłą zostali zmuszeni do wejścia do podziemnego świata.

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg



czwartek, 1 maja 2014

Cywilizacja robotów (cz.2)

Tylko nieliczna grupa trzymająca władzę wiedziała że dzięki zakolczykowaniu można czytać i rejestrować myśli ludzkie, a nawet nimi sterować.
Oczywiście ta grupa nie poddana była kolczykowaniu i zachowywała autonomię i niezależność myśli.
Dzieci tych notabli również nie kolczykowano i w sposób naturalny dostawały się do elity władzy.
Proces kolczykowania ludzi dorosłych trwał rok, nowo narodzonych kolczykowano najdalej 3 dni po narodzeniu.
Początkowo system nie był doskonały i zdarzały się różne drobne pomyłki, ale gdy nad całym  systemem kontrolę przejął TUSK (Teoretycznie Uczciwy System Komputerowy), wszelkie pomyłki wyeliminowano i wszyscy zakolczykowani byli objęci ścisłą kontrolą.

Żyli więc sobie ludzie szczęśliwie i beztrosko, bez żadnego wysiłku fizycznego i intelektualnego.
Wszelkie próby samodzielnego myślenia skutecznie blokował zamieszczony w programie makroprocesora kolczyka imperatyw - NIE MYŚLEĆ!!!
Nikt nie brał na poważnie ostrzeżeń starszych niezakolczykowanych ludzi że przedłużanie tego stanu rzeczy doprowadzi do zidiocenia ludzi i ostatecznie do katastrofy.
Publicznie wyśmiewano takie poglądy, obowiązywała doktryna że roboty są na usługach ludzi, spełniają każde ludzkie zachcianki, wręcz czytają w ludzkich myślach i spełniają każdy kaprys człowieka.
Po co więc męczyć mózg samodzielnym myśleniem?  Teoretycznie rozwijano szkolnictwo, powstawały masowo prywatne uczelnie wypuszczające całe tabuny "młodych wykształconych " zupełnie nieprzygotowanych do życia zindoktrynowanych zakolczykowanych, bezwolnych lemingów. Analfabetyzm stawał się powszechny.
Starsi niezakolczykowani ludzie powoli wymierali i w krótkim czasie na całej Ziemi mieli być już tylko zakolczykowani prymitywni i bezwolni ludzie i niezakolczykowana elita trzymająca władzę.
Zakolczykowani ludzie bezwolnie poddawali się sugestiom sączonym im wprost do mózgów że żyją w kraju szczęśliwości i dobrobytu i nic im nie zagraża, bo TUSK nie pozwoli nikogo skrzywdzić.
Mózgi tych ludzi używane tylko do kontrolowania czynności fizjologicznych, zmalały do rozmiarów mózgu kury i proces ten nieustannie się pogłębiał.

Roboty energię do napędu czerpały głównie z biopaliw. Opracowano doskonałą metodę pozyskiwania alkoholu ze wszystkiego co zielone, przy czym robotom było zupełnie obojętne czy to alkohol metylowy, czy etylowy.
Oczywiście korzystano też z konwencjonalnych nośników energii, jak ropa, gaz, czy węgiel, oraz z energii ze źródeł odnawialnych jak energia słoneczna, czy elektrownie wiatrowe.

Grupa trzymająca władzę wciąż miała pełną kontrolę nad ludźmi, oraz robotami.
W 50 rocznicę wprowadzenia Nowego Ładu - jak nazwano system kolczykowania ludzi, elita władzy postanowiła uczcić kilkudniowym  nadzwyczajnym bankietem.
Wszyscy obowiązkowo zjechali na balangę do ekskluzywnego ośrodka przeznaczonego wyłącznie dla niezakolczykowanej elity.
Oczywiście lud prosty zakolczykowany nie miał tam dostępu. Obsługą całej imprezy zajmowały się najdoskonalsze i najbardziej eleganckie roboty.
Po kilku dniach ustawicznego imprezowania i wznoszenia toastów wyczerpały się zapasy drogich trunków.
Jest teoria że roboty cichaczem raczyły się trunkami przeznaczonymi dla elity, zamiast podlejszym alkoholem przeznaczonym do ich napędu.
W tej sytuacji w kolejnym dniu balangi na stoły elity władzy trafił metanol przeznaczony dla robotów.
Biesiadnicy byli już tak skacowani że nawet nie zauważyli że podano im inny alkohol.
Tak więc wskutek takiego prostego błędu, (a może świadomego spisku) w programie makroprocesora robotów, wszyscy myślący samodzielnie ludzie zapili się na śmierć.
Pozostałe przy życiu skretyniałe zakolczykowane ludzkie osobniki nie były w stanie kontrolować robotów, nie rozumiały zasad ich działania, nie potrafiły ich naprawiać i konserwować.
I tu zadziałało ponadczasowe prawo ewolucji.
Roboty pozostawione samym sobie szybko stworzyły doskonale zorganizowany autoserwis robotów regenerujący zużyte części mechaniczne, wymieniający całe moduły mikro, a nawet makroprocesorów, uzupełniający płyny eksploatacyjne i stacje paliw.
Roboty zaczęły tworzyć własną cywilizację i cyberrobotkulturę.

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg

sobota, 26 kwietnia 2014

Cywilizacja robotów (cz.1)

W tym cyklu wykładów chciałbym Państwu zaprezentować moją naukową wizję przyszłości jaka czeka ludzkość i przestrzec przed zagrożeniami jakie się pojawią wraz z rozwojem nauki i techniki.
Oczywiście jako człowiek nauki jestem zwolennikiem rozwoju, ale kontrolowanego.
Moja dewiza to: Umiarkowany rozwój w granicach rozsądku.

Podobno rozwój ludzkości zapoczątkowało wynalezienie koła.W przyrodzie nie ma żadnego żywego stworzenia poruszającego się na kołach i nasz praprzodek musiał mieć niezłą wyobraźnię by koło wymyślić.
W obecnym czasie procesy produkcyjne w znacznym stopniu są zautomatyzowane, na nowoczesnych liniach produkcyjnych pracują coraz doskonalsze i precyzyjniejsze roboty, ubywa więc miejsc pracy dla ludzi i nieodległy jest czas że praca stanie się przywilejem.
Historia którą Państwu zaprezentuję ma szansę się wydarzyć w najbliższych 200 latach.

Zmierzch ludzkiej cywilizacji zacznie się z pozoru niewinnie. Będzie to za jakieś  50-70 lat. W tym czasie praktycznie większość jakichkolwiek prac wykonują roboty skonstruowane przez zdolnych naukowców i inżynierów.
Za jakieś 100 lat zaniknie potrzeba jakiejkolwiek ludzkiej pracy. Bezrobocie stanie się powszechne, tylko nieliczni wyjątkowo wybitni i uzdolnieni ludzie będą mieli przywilej pracy.
Praca będzie dobrem rzadkim i ściśle reglamentowanym.
Powstaną specjalne organizacje inspektorów i kontrolerów sprawdzających czy nie są przekraczane coroczne limity na pracę.
Jak to zwykle bywa gdy coś jest reglamentowane pojawia się zjawisko nadużyć, co bardziej zachłanni ludzie ustawicznie przekraczają przyznane limity na pracę, rozwija się praca "na czarno", rośnie całe podziemie pracoholików.
Ujawniane są coraz to nowe afery korupcyjne - przekupni inspektorzy przymykają oczy na liczne przypadki nadużyć.
Przez lata zjawisko to na tyle przybiera na sile że realna staje się groźba powszechnego nielegalnego pracoholizmu.
Po ujawnieniu kolejnej wielkiej afery pracoholików w którą zamieszani byli inspektorzy z kręgów najwyższych kontrolerów, stało się jasne że czas na radykalne rozwiązania.
Podjęto jak się wówczas wydawało jedynie słuszną decyzję, której późniejszych skutków najtęższe umysły nie potrafiły przewidzieć.
Powołano specjalną komisję do zbadania sprawy i podjęcia radykalnych środków zaradczych, które raz na zawsze położą kres nadużyciom.
Komisja debatowała ponad rok. Obrady były na żywo transmitowane przez wszystkie media: radio, internet, wszystkie sieci telefonii komórkowej, telewizję i telepatię, a także trójwymiarową sieć inwigilii.

Inwigilia upowszechniła się pod koniec lat trzydziestych XXI wieku, gdy inwigilacja stała się powszechna.
Wszędzie rozlokowane były kamery śledzące i rejestrujące wszystko i wszystkich.
Kamery śledziły kierowców na ulicach, pieszych na chodnikach i alejkach w parkach, ludzi w budynkach publicznych i urzędach, w domach prywatnych, w pracy ( wówczas jeszcze tu i ówdzie pracowano).
Wszystko rejestrowały i nadzorowały główne kamery kosmiczne - Globkamkos zlokalizowane na stacji orbitalnej krążącej wokół galaktyki.

Po miesiącach wytężonej pracy komisja ogłosiła protokół końcowy ze swej pracy.
Protokół zawierał gruntowną analizę ludzkiej natury, która sprowadzała się do stwierdzenia że człowiek jest ułomny, podatny na korupcję, znajduje wciąż luki w prawie,  przepisach i ustawach mimo tak zdawałoby się doskonałego systemu kontroli i nadzoru.
Wszak system ten tworzyli ludzie, również ułomni i podatni na nadużycia.
Kres nadużyciom może położyć tylko całkowicie autonomiczny system komputerowy, powszechnie przecież wiadomo że komputer jako bezmyślna maszyna jest nieprzekupny, obiektywny i bezinteresowny.
Jak bardzo się wówczas mylono miało się okazać za kilkadziesiąt lat.
Jak już wspomniałem system inwigilacji był niemal doskonały, lecz była sfera wymykająca się spod kontroli, była to sfera myśli ludzkich.
Dzięki systemowi GPS i ISN (Indywidualny System Nawigacyjny) można było zlokalizować każdego człowieka z dokładnością do 1 cm, lecz kontrolerzy chcieli wiedzieć co dany człowiek w danej chwili myśli.
Postanowiono więc wszystkich nowo narodzonych, oraz wszystkich do 30 roku życia obowiązkowo zakolczykować.
Wszyscy powyżej 30 roku życia mogli się też  dobrowolnie zakolczykować, co było mile widziane przez władzę, obiecano im specjalne przywileje na starość.
Niezakolczykowani powyżej 30 roku życia mogli dożyć swoich dni w starym systemie, jednak będąc wciąż pod stałym nadzorem i obserwacją.
Protesty obrońców wolności i niezależności człowieka zostały przegłosowane na niekorzyść niezależnych.
Głosowano kilkakrotnie w myśl starej zasady: Demokratycznie i do skutku.
Były zarzuty sfałszowanego głosowania, część deputowanych głosowała ponoć na dwie ręce.
Przeważył argument bezpieczeństwa: Zakolczykowanego człowieka będzie można dokładnie zlokalizować, łatwo więc będzie można mu udzielić pomocy w razie potrzeby, będzie więc bezpieczny.

Kolczyk jak kolczyk, niczym szczególnym się nie wyróżniał. Zawierał najnowszej generacji makroprocesor rejestrujący każdy krok człowieka i analizujący jego stan zdrowia.
Takie informacje przekazano ludziom oficjalnie.

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg

czwartek, 10 kwietnia 2014

Kim naprawdę był Leonardo da Vinci (cz.4)

Dla Leona najważniejszą rzeczą był zaciągnięty pod koniec lipca 2008 r. kredyt hipoteczny we frankach szwajcarskich na budowę domu. Leon brał kredyt po najniższym kursie 1,96 zł za franka, gdy kurs franka zaczął rosnąć Leonowi groziła utrata domu i przeprowadzka z rodziną pod most.
Wyjechał więc do pracy najpierw do Francji, potem do Szwajcarii i regularnie wysyłał rodzinie pieniądze na spłatę rat.
Leon chciał spłacić jak najszybciej cały kredyt, bo kompletnie stracił zaufanie do banków, miał ich za oszustów i naciągaczy.
Ostatnią ratę spłacił po kursie 3.94 zł za franka.
Był rozżalony z poczuciem krzywdy i chciał za wszelką cenę przestrzec wszystkich kredytobiorców przed tą pułapką.
Dlatego pracując w CERN chciał cofnąć czas do 2008 r. i znając przyszłość nie brać kredytu we frankach.

Tymczasem Leon tkwił w 1495 roku.
Cieszył się uznaniem biskupa i często bywał na polowaniach z ludźmi ze świty biskupa.
Zwykle polowali w okolicach w których Leon znalazł się po niefortunnym eksperymencie w CERN.
Pewnego razu w trakcie polowania niedźwiedź spłoszył konia Leona i przerażony koń poniósł Leona w głąb puszczy.Leon nie był zbyt dobrym jeźdźcem i z trudem panował nad przerażonym koniem.
Gdy już udało mu się zapanować nad wierzchowcem, okazało się że znacznie się oddalił od grupy myśliwych i zagubił w dziewiczej puszczy.
Przedzierał się konno przez puszczę bez wyraźnie sprecyzowanego kierunku licząc na to że koń sam znajdzie drogę do cywilizacji.
Zapadał zmrok a Leon ze strudzonym koniem nadal błądził po leśnych ostępach. Już prawie w ciemnościach trafił na niewielką polanę i postanowił tu przenocować.
Zapalniczką rozpalił ognisko, konia przywiązał do drzewa i ułożył się do snu.
Wokół słychać było wycie wilków i przerażające odgłosy nocnego życia puszczy, w końcu znużony zasnął.
Zbudziła go poranna rosa i śpiew ptactwa. Leon rozejrzał się i z przerażeniem stwierdził że koń uciekł spłoszony w nocy przez jakieś zwierzę. Przy drzewie dyndał tylko kawałek wątłego rzemyka którym koń był przywiązany.
Leon zdał sobie sprawę z beznadziejności swojego położenia.
Nagle zauważył że teren wydaje mu się znajomy. Tak, to była ta sama polana na której się znalazł po niefortunnym eksperymencie w CERN.

Tymczasem w CERN po długim weekendzie naukowcy przystąpili do normalnej pracy. Zadowoleni że wyciek helu został zlikwidowany, włączyli aparaturę i przystąpili do badań naukowych.
Zdziwili się niepomiernie gdy okazało się że istnieją cząstki zdolne poruszać się szybciej od światła.
To stawiało na głowie dotychczasową naukę - robiono kolejne eksperymenty i wyniki wciąż pokazywały że trzeba na nowo pisać podręczniki do fizyki.
Przeprowadzono kilka tysięcy prób - wynik zawsze ten sam. Świat nauki był w szoku.
Na dodatek przepadł bez śladu najlepszy spec od aparatury - hydraulik Leon.        
Przy tak wielu próbach i eksperymentach łatwo o błąd i naukowcy go popełnili.
Zmęczeni i zdezorientowani, któregoś dnia zapomnieli na noc wyłączyć Generator Podstawy Czasu - ten sam pod który Leonowi wpadły te nieszczęsne klucze.
Klucze te generowały zakłócenia fałszując wyniki pomiarów i naukowcy interpretowali je jako odkrycie cząstek szybszych od światła.
Pozostawiony bez nadzoru włączony Generator Podstawy Czasu po paru godzinach w trybie awaryjnym spowodował samoistne włączenie całej aparatury CERN i gwałtowne cofanie czasoprzestrzeni.
Trwało to do momentu całkowitej anihilacji kluczy. Towarzyszyło temu wydzielanie dużych ilości ciepła i światła.

Tymczasem na polanie Leon nagle zauważył bardzo intensywną kulę światła i poczuł powiew gorącego powietrza. W ostatniej chwili pomyślał że to UFO i stracił świadomość.
Ocknął się wewnątrz akceleratora.
Na zewnątrz był już poranek i naukowcy rozpoczynali kolejny dzień badań. Ktoś zwrócił uwagę na nie wyłączony na noc Generator Podstawy Czasu. Ekipa techniczna poszła sprawdzić co się stało i wewnątrz aparatury znaleźli ..... Leona.

Leon był cały i zdrów, ale jakiś odmieniony, opowiadał coś bez sensu o podróży w czasie.
Nikt nie wierzył w jego opowieści  i po niedługim czasie dano mu do zrozumienia że powinien odejść z CERN, bo chyba postradał zmysły.
Kolejne doświadczenia wykazywały że świat wrócił do normy i znów rekord prędkości należał do światła.
Poprzednie wyniki zinterpretowano jako zakłócenia od jakichś poluzowanych wtyczek i świat zapomniał o poprzednich problemach.
Leon też uznał że czas już wrócić do kraju, bo przecież kredyt już spłacił i tęsknił za rodziną.

Leon wrócił do domu, ale jakiś odmieniony, często się zamyślał i nagle zainteresował się malarstwem. Malował niezwykłe obrazy. Rodzina i sąsiedzi tłumaczyli to szokiem emigracyjnym i liczyli że z czasem Leon powróci do rzeczywistości i normalnego życia.
Leon nikomu nie opowiadał o swoich przeżyciach i podróży w czasie.
Skąd więc ja znam to z takimi szczegółami?

Po przeczytaniu krótkiej notatki w serwisie internetowym mój nieomylny instynkt badacza wskazał mi kierunek poszukiwań.
Z sobie znanego źródła ustaliłem nazwisko zaginionego Leona D. Potem odnalazłem 6 osób o tym imieniu i nazwisku. 4 osoby od razu wykluczyłem - jeden miał 10 lat, a trzech pozostałych to panowie grubo po 70-tce. Pozostało 2 Leonów do sprawdzenia. Jeden był od wielu lat zapijaczonym menelem, a drugi to właśnie bohater mojej opowieści.
Gdy się zjawiłem u Leona, Leon początkowo wszystkiemu zaprzeczał - bał się ośmieszenia.
Pokazałem więc Leonowi odczytany przeze mnie Kod Leonarda, wtedy Leon opowiedział mi wszystko ze szczegółami.
Zapytałem Leona czy zgodzi się abym to opublikował. Leon się wahał, w końcu rzekł: A publikuj pan i tak nikt rozsądny w to nie uwierzy.
Są bowiem na tym świecie rzeczy które filozofom się nie śniły.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg                            

sobota, 5 kwietnia 2014

Kim naprawdę był Leonardo da Vinci (cz.3)

Było wczesne przedpołudnie gdy Leon dotarł do osady.
Osada przypominała mały warowny gród z okresu średniowiecza. Leon był przekonany że trafił na plan jakiegoś historycznego filmu.
Bramy grodu przekroczył bez przeszkód - był to dzień targowy w osadzie i ze wszystkich stron ciągnęły dziwne zaprzęgi i dziwacznie ubrani ludzie.
Leon wszedł na rynek i okazało się że to on jest dziwakiem. Wszyscy patrzyli na niego jak na dziwacznego przebierańca. Spojrzenia były ciekawskie, ale też i wrogie. Wszyscy rozmawiali w jakimś nieznanym języku.
Po kilkunastu minutach Leon był już osaczony przez już jawnie wrogi tłum. Nie było mu do śmiechu, ludzie go szarpali i poszturchiwali. Wyśmiewano się z jego stroju i wyglądu, sytuacja stawała się coraz groźniejsza.
Nagle ktoś mocnym szarpnięciem urwał Leonowi rękaw od służbowego fartucha i odsłonił na jego ręce zegarek elektroniczny. Ktoś inny bliżej obejrzał to cudo i osłupiał z przerażenia widząc wyświetlające się cyfry.
Leon przytomnie postanowił wykorzystać efekt zaskoczenia. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął zapalniczkę, pstryknął i pojawił się płomień.
Tłum zamarł z przerażenia i podziwu. Leon już wiedział że teraz to on panuje nad tłumem.
Zorientował się że to nie przebierańcy, przypomniał sobie swój eksperyment w CERN i już był pewien że cofnął się w czasie o wiele dalej niż zamierzał.
Na migi dogadywał się z tłumem, dali mu jeść i pić, a pod koniec dnia zaprowadzili do władcy tej osady.
Próbował ustalić w którym jest roku i w jakiej części świata - wyglądało na to że w Europie, ale trudno powiedzieć gdzie.
Nikt nie był w stanie powiedzieć mu który to jest rok.
Kolejnym dniem była niedziela i Leon podobnie jak wszyscy mieszkańcy udał się do kościoła.
 Po nabożeństwie jakoś dogadał się z księdzem i wynikało że jest rok 1495, Leon był przerażony.
Nie mógł ujawnić w jaki sposób tu się pojawił, bo posądzono by go o czary i pewnie skończył by na stosie.
Już zaczynały się problemy z powodu zegarka i zapalniczki jako narzędziami szatana.
Ciągle wypytywano go skąd przybywa i jak go zwą. Przedstawił się: Leon Dawidziuk, przybywam z Polski.
Nikt nie wiedział gdzie leży ta Polska. Leon podpowiedział - z nad Wisły.  Dawiciuk; Dawicik; Dawidzi : da Wisły- nikt nie potrafił prawidłowo wymówić jego nazwiska, ani nazwy kraju skąd pochodzi.
Stanęło w końcu na Leonardo da Vinci - Leon to zaakceptował dla świętego spokoju.

Ale spokoju nie dane mu było zaznać. Zbytnio odstawał od reszty społeczności, jego wiedza i umiejętności stanowiły poważne zagrożenie dla miejscowych notabli.
Knuli oni jak pozbyć się Leona. Został w końcu oskarżony o czary i kontakty z diabłem (zegarek i zapalniczka). podobno już szykowany był dla niego stos na rynku.
Jednak sława Leona zdążyła wyjść już poza granice osady i po Leona przybyli posłańcy od księcia.
Leon trafił na dwór książęcy.
Tu wykazał swój kunszt jako hydraulik modernizując i unowocześniając łaźnie książęce.
Sława Leona szerzyła się po kraju docierając do biskupiego pałacu. Biskup też zapragnął luksusów nowoczesnych łaźni i zażądał wydania Leona. Książę się sprzeciwiał, bo miał wobec Leona własne plany.
Konflikt narastał, Leon był między młotem, a kowadłem.
W końcu biskup rzucił klątwę i ekskomunikował księcia. Książę spłonął na wolnym ogniu na stosie.
Leon został oskarżony o kontakty z diabłem i też był kolejnym kandydatem na stos.
Przekonywał usilnie biskupa o swojej głębokiej wierze i na dowód prawdziwości swoich słów obiecał namalować w kaplicy pobożny obraz.
Biskup dał mu szansę i wkrótce Leon zaczął malować sławny obraz "Ostatnia Wieczerza"

Zdawał sobie sprawę że nie ma szans na powrót do współczesności, ale z lekcji historii znał przyszłość i zapragnął te informacje przekazać w swym dziele ku przestrodze przyszłym pokoleniom.
Nie mógł tego przekazać jawnie, bo zagrożenie stosem wciąż było aktualne.
Zakodował więc najważniejsze jego zdaniem przesłanie pod postacią szeregu niby nic nie znaczących kresek.
W istocie był to zaszyfrowany przekaz, który można było odczytać wykorzystując .... technikę cyfrową.
Leon wiedział przecież w jakim kierunku pójdzie rozwój cywilizacji technicznej.
Zakodował więc te informacje które jego zdaniem będą bardzo ważne gdy technika cyfrowa będzie powszechnie dostępna i ktoś skojarzy te niby nic nie znaczące kreski z kodem.

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg

czwartek, 3 kwietnia 2014

Kim naprawdę był Leonardo da Vinci (cz.2)

Leon przeżegnał się i nacisnął czerwony guzik.
Potężne wrota akceleratora zaczęły się wolno zamykać. W ostatniej chwili Leon przypomniał sobie że zapomniał zabrać narzędzia po dokręceniu śrubunku. Pozostał tam klucz francuski i uniwersalna żabka.
Te narzędzia pozostawione w akceleratorze mogły doprowadzić do katastrofy.
Wbiegł więc do akceleratora, chwycił te nieszczęsne klucze i prawie już wychodził z wnętrza tej aparatury, gdy niespodziewanie dopadło go zwykłe kichnięcie. Praca w niskich temperaturach robiła swoje.
Na moment zamknął oczy i potężnie kichnął, narzędzia wypadły mu z ręki, próbował je pozbierać, ale wpadły pod obudowę potężnego Generatora Podstawy Czasu. Wrota akceleratora właśnie się domykały i Leon zdał sobie sprawę że już się nie wydostanie z wnętrza akceleratora. Chwilę potem potężna maszyneria ruszyła, a Leon stracił świadomość.

Leon ocknął się na polanie wśród lasu, było ciepło i słonecznie, w pierwszej chwili pomyślał że mimo woli znalazł się na weekendowym wypoczynku. Chwilę poleżał, beztrosko pławiąc się w promieniach słońca, gdy nagle przypomniał sobie co ostatnio robił.
Zaniepokojony rozejrzał się dookoła. Nigdzie śladu żywej duszy.
Odnalazł jakąś nikłą ścieżkę wydeptaną przez zwierzęta i zaczął nią iść. Ścieżka zawiodła go do wielkiego dziewiczego lasu. Tu już Leon trochę zwątpił - nigdy nie widział takiej dziczy, nie miał pojęcia gdzie jest i jak się stąd wydostać.
Przypomniał sobie ze szkoły że trzeba znaleźć rzekę i iść z jej biegiem. Po paru godzinach przedzierania się przez chaszcze trafił na nikły strumyk i poszedł z jego biegiem.
Po kolejnych godzinach morderczej wędrówki doszedł do miejsca gdzie strumyk wpływał do całkiem sporej rzeki. Tu Leon zanocował.
Był tak zmęczony że zasnął mimo przerażających odgłosów puszczy.
Rano Leon sklecił małą tratwę i zaczął spływ w dół rzeki. Prąd był dość wartki i niewiele brakło a porwał by go wodospad.
Wodospad był dość duży i bardzo urokliwy, Leona zdziwiło to że nie było przy nim żadnego ośrodka wypoczynkowego. Dzień dobiegał końca i Leon znów zanocował w puszczy pod gołym niebem.
Następnego dnia Leona dopadły czarne myśli - co jest grane? gdzie ja jestem?
Przeciągnął tratwę za wodospad i zaczął spływać z prądem rzeki. Po niedługim czasie natrafił na bród i świeże ślady przejazdu jakiegoś wozu.
Leonowi dodało to skrzydeł - nareszcie dotrze do ludzi. W najczarniejszych snach nie przewidział jakie to będzie spotkanie.
Podążył śladami tego pojazdu. Ślady były dość świeże i Leon był pewien że niedługo dogoni ten wóz.
Rzeczywiście po jakiejś godzinie intensywnego marszu zauważył pasącego się na łączce osiołka, rachityczny wóz i właściciela tego dobytku.
Był to zarośnięty chłop odziany w jakieś łachmany, który na widok Leona najpierw zaczął uciekać, ale Leon go dogonił.
Człowiek ten rzucił się do nóg Leona i o coś go błagał w nieznanym języku. Leon był przerażony nie mniej niż tubylec. Podniósł z kolan przerażonego chłopa i na migi pokazał że powinni ruszać w drogę.
Pod wieczór na horyzoncie widać było majaczącą zabudowę jakiejś osady.
Było jasne że przed nocą tam nie zdołają dotrzeć.
Tubylec wciąż w usłużnej pozie przygotował Leonowi dość smaczny, choć prosty posiłek i łoże do snu.
Noc była ciepła i bezchmurna.Leon leżał na wznak i rozmyślał o swojej niezwykłej przygodzie.
Nadal nie wiedział gdzie jest. Patrzył w przejrzyste niebo, podziwiał spadające gwiazdy i nagle zerwał się na równe nogi.
Uświadomił sobie nagle że w czasie tych nocy spędzonych pod gołym niebem, ani razu nie widział przelatujących samolotów, ani też żadnego satelity krążącego wokół Ziemi.
Od przerażonego tubylca też nie można było wydobyć słowa.
W końcu zmęczony zasnął.
Obudziła go poranna rosa i śpiew ptaków. Tubylec ze swoim zaprzęgiem zniknął. Na horyzoncie z porannych mgieł wynurzały się zarysy jakiejś osady.
Leon chcąc nie chcąc powlókł się w tym kierunku.

Ciąg dalszy w następnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg

sobota, 29 marca 2014

Kim naprawdę był Leonardo da Vinci? (cz.1)

Nazwisko znane wszystkim którzy ukończyli chociaż szkołę podstawową.
Renesansowy malarz, architekt, artysta, mechanik, wizjoner itd. Człowiek uchodzący za geniusza, który znacznie wyprzedzał czasy w których żył.
O jego życiu i dziełach pisano książki, powstawały filmy i wydawałoby się że prawie wszystko o nim wiemy, czy aby na pewno?
Często zastanawiałem się jak to możliwe by w tamtych odległych czasach ktoś był zdolny do wykonania szkiców choćby helikoptera, skoro został on skonstruowany ponad 500 lat po jego śmierci.
Różni badacze doszukiwali się w jego obrazach kodów/proroctw dotyczących wydarzeń które miały nastąpić dużo później.
Sensownego wyjaśnienia było brak.
Jak zwykle przypadek sprawił że wpadłem na trop który po żmudnych badaniach doprowadził mnie do zaskakującego odkrycia.

Na jednym z portali internetowych natknąłem się na suchą informację że zaginął bez śladu nasz rodak, niejaki Leon D. - hydraulik z Podlasia który wyjechał "za chlebem" do Francji.
Leon D był człowiekiem już nie pierwszej młodości - miał prawie 50 lat. Wyjechał, bo popadł w finansowe kłopoty w związku z zaciągniętym kredytem na budowę domu.
Tyle krótka notatka w serwisie internetowym.
Mój nieomylny instynkt badacza zjawisk dziwnych i niewyjaśnionych natychmiast podchwycił trop.
Udało mi się ustalić nazwisko Leona D i w końcu go odnaleźć.

Rzeczywiście wyjechał do Francji i z miejsca zdobył tam popularność i uznanie za solidność i znajomość swojego rzemiosła. Był nawet kojarzony ze sławnym "polskim hydraulikiem" jako zagrożenie i poważna konkurencja dla miejscowych fachowców.
Jego solidność, talent i pomysłowość zostały zauważone i docenione.
Wkrótce dostał propozycje pracy w CERN pod Genewą.

Pamiętacie sławną awarię zaraz po uruchomieniu Wielkiego Zderzacza Hadronów.
Leon ze swoją ekipą po miesiącach pracy naprawili usterkę i można było znów prowadzić naukowe eksperymenty. takich awarii było jeszcze kilka i Leon zawsze sobie z nimi radził.
Leon w CERN to był ktoś!!!
Już nikt nie sprawdzał jego przepustki - jak wchodził to ochroniarz się prężył i z daleka mu salutował.
Leon był obecny przy wszystkich ważnych eksperymentach i dzięki temu wiedział jakie są możliwości aparatury CERN.
Powoli dojrzewał do zrealizowania swojego prywatnego projektu.

Krążyły pogłoski że eksperymenty w CERN mogą wyzwolić czarną dziurę, która pochłonie Ziemię, lub że zmienią czasoprzestrzeń.
Leon czarnej dziury się nie bał - nie takie rzeczy w życiu widział.
Zaintrygowała go ta możliwość zmiany czasoprzestrzeni. Pamiętał ze szkoły że teoretycznie rozważano taką możliwość.
Leon kończył szkołę jeszcze w czasach gdy nie było reformatorów szkolnictwa i jak ktoś miał pałę na koniec roku to utrwalał wiedzę w tej samej klasie przez kolejny rok.
Tak więc Leon postanowił że spróbuje cofnąć czas - tak o parę lat.
Jako że często asystował przy prowadzonych eksperymentach, miał wiedzę jak obsługiwać całą tą aparaturę, znał też procedury bezpieczeństwa i zwyczaje naukowców.
Wiedział że po każdym eksperymencie naukowcy wynoszą się z tzw. rejonów technicznych i opracowują wyniki badań, a później omawiają je na naukowych konferencjach.
W tym czasie ekipy techniczne z Leonem w składzie dokonują przeglądu aparatury, często pracując po 12-14 godzin, nierzadko w weekendy.
I właśnie w weekend Leon postanowił przeprowadzić swój prywatny eksperyment.
Wcześniej celowo dokonał niegroźnego małego sabotażu, aby uzasadnić swoją obecność w CERN w czasie długiego weekendu gdy wszyscy wypoczywali.
Celowo rozszczelnił śrubunek w instalacji ciekłego helu i pod pozorem naprawy wycieku przybył do CERN w sobotni poranek.
Ochroniarz tradycyjnie zasalutował i nawet coś współczującego powiedział że Leon musi pracować gdy inni mogą się byczyć.
Leon szybko uporał się z cieknącym śrubunkiem i przystąpił do realizacji swojego planu.
Chciał cofnąć czas gdzieś do lipca 2008 roku.
Wszystko było gotowe, aparatura sprawna, pozostało wcisnąć czerwony guzik i kontrolować cofający się czas.

Ciąg dalszy w następnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg

piątek, 7 marca 2014

Finansowanie badań (cz.2)

Panowie ci rozmawiali z innymi wymownie patrząc w moją stronę. Po kilku minutach czułem się wręcz osaczony i zaszczuty niewybrednymi uwagami współpasażerów.
Postanowiłem przetrwać te ataki z naukowym stoickim spokojem.
Teraz pewnie by nadwątlić moje naukowe morale, przechwalali się głośno swoimi przekrętami i sztuczkami w oszukiwaniu kontrahentów i klientów.
Z ich rozmów wynikało że w negocjacjach najważniejsza jest pokerowa zagrywka, kamienna twarz i cynizm, wtedy można ugrać najwięcej.
Cóż było robić? Zacisnąłem zęby, choć miałem ochotę wygarnąć im co o nich myślę.

Gdzieś nad Belgią pilot zakomunikował że  prawdopodobnie nie będziemy mogli wylądować w Paryżu z powodu nagłej i gwałtownej burzy i polecimy do Lionu.
Ten komunikat został przyjęty z dość niechętnym zrozumieniem, ale trudno - siła wyższa.
Mnie to bardzo odpowiadało - zawsze to bliżej Marsylii i trochę grosza się zaoszczędzi.
Znów pojawiły się kąśliwe uwagi pod moim adresem: Ciekawe co pan ma w tym bagażu podręcznym?
- pewnie konserwy, bo na obiad w restauracji bidoka nie stać. I salwa śmiechu.

Po kolejnych kilku minutach pilot poinformował że również w Lionie gwałtownie pogorszyły się warunki i nie dostaniemy zgody na lądowanie i musimy kierować się na lotnisko w Marsylii.
Dla mnie to był dar losu, ale reszta pasażerów wręcz sugerowała żeby siłą zmusić pilotów do lądowania w Lionie.
Ostatecznie zwyciężył zdrowy rozsądek i lecieliśmy w kierunku Marsylii.
Moim współpasażerom popsuł się humor, co miało tą dobrą stronę że skończyły się złośliwe uwagi pod moim adresem.
Jakieś 200 km przed Marsylią  nagle zapanował jakiś niepokój w kokpicie. Słychać było nerwowe podniesione głosy i przekleństwa.
Pasażerowie zaniepokojeni spoglądali w stronę kabiny pilotów.
Po chwili z kabiny wyszedł kapitan i opanowanym głosem zakomunikował że nie mamy szans dolecieć do Marsylii z powodu .... braku paliwa i prawdopodobnie będziemy awaryjnie lądować gdzieś na przypadkowej autostradzie, bo zabraknie jakieś 15-20 litrów paliwa.
Wśród tych jeszcze parę minut temu pewnych siebie bufonów wybuchła panika.
Ja spokojnie siedziałem na swoim miejscu tuż przy drzwiach.

Lecieliśmy na wysokości 10 000 metrów, pilot poinformował że dla oszczędności lecimy na jednym silniku systematycznie tracąc wysokość.
Wtedy ja zaproponowałem że mogę uratować sytuację bo akurat mam 20 litrów paliwa, ale życzę sobie po 1000 ojro za litr.
Trzeba było widzieć ich miny - co? 1000 ojro za litr? Zdzierstwo, skandal - to najłagodniejsze komentarze.
Odpowiedziałem ze spokojem że nic z ceny nie opuszczę, a wręcz przeciwnie - każdy 1000 metrów niżej, cena wzrasta o 200 ojro za litr.
W pamięci miałem ich słowa że podstawa w negocjacjach to spokój i pokerowa twarz.
Próbują negocjować cenę na wysokości 7000 metrów - ja żądam 1600 ojro za litr.
Mam świadomość że najdalej na wysokości 1000 metrów oddam to paliwo za darmo, ale jak na razie zachowuję kamienną twarz pokerzysty.
Na wysokości 2000 metrów wytaczają kolejny argument: Ty też zginiesz - a ja im wówczas pokazuję kawałek namiotu i mówię że to spadochron i podaję nową cenę - 2500 ojro za litr.
Moje opanowanie, kamienna twarz i ten skrawek namiotu, oraz ręka na klamce drzwi samolotu zrobiły swoje - całkiem wymiękli i wyskakiwali z kasy że aż miło.
Oddałem im to paliwo po 2500 ojro za litr i bez problemu wylądowaliśmy w Marsylii.
Utarłem nosa tym bufonom, być może nauczy ich to szacunku dla innych ludzi.
Zarobiłem na tym 50 000 ojro i wcale nie mam wyrzutów sumienia ze ich wykorzystałem.

Po wylądowaniu, linie lotnicze wypłaciły mi 10% wartości samolotu, a lotnisko 10% wartości akcji ratowniczej.
Dostałem też tytuł: Honorowego Ratownika Lotniczego, a to upoważnia mnie do podróży samolotem każdej linii lotniczej bez poddawania się kontroli na lotnisku.
Mój adwokat (tak - stać mnie teraz na prywatnego adwokata) próbował uzyskać jakąś kwotę od towarzystw ubezpieczeniowych, argumentując że uratowałem ich od wypłat znacznych odszkodowań, ale nic nie wskórał.
Odmówili podpierając się paragrafem w warunkach ogólnych, że wypłacają tylko za zaistniałe zdarzenia ubezpieczeniowe, a tu do zdarzenia nie doszło.

Takim oto sposobem pozyskałem znaczne środki na prowadzenie badań.
Odebrałem swoją katedrę z lombardu i stać mnie na godne życie stosowne mojemu statusowi naukowemu i społecznemu.

Wyjazd okazał się również naukowym sukcesem. Odkryłem kim naprawdę był Leonardo da Vinci i przedziwną historię jego życia.
Oczywiście podzielę się z Państwem tym odkryciem.
Historia będzie dość długa i zapewne opublikuję ją w odcinkach, by nadmiernie nie forsować czytelników.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg

niedziela, 2 marca 2014

Finansowanie badań (cz.1)

Wszyscy zapewne wiedzą że prowadzenie badań naukowych w Polsce to istna droga przez mękę.
Dotyczy to zwłaszcza finansowania badań.
Budżet na badania z roku na rok jest skromniejszy, więc naukowcy skazani są na chałtury na rzecz przemysłu, ograniczanie badań, lub wyjazdy na tzw. "naukowe saksy" - pracując jako wyrobnicy naukowi na zagranicznych uczelniach.
W trakcie prowadzonych badań nad postacią Leonarda da Vinci (patrz pierwszy wpis na blogu), koniecznie musiałem wyjechać na kilka/kilkanaście dni do Francji i Włoch w celu zweryfikowania śmiałej tezy naukowej.
Przyznam szczerze że było to w okresie kiedy moja samodzielna katedra była w apogeum kryzysu finansowego.
Oszczędzałem na czym się da, ale ten wyjazd był absolutnie konieczny, gdyż była szansa na epokowe odkrycie i prócz sławy na zastrzyk gotówki jeśli moja śmiała teza się potwierdzi.
Zrobiłem wstępny kosztorys wyprawy i stwierdziłem że finansowo nie wydolę.
Zastawiłem więc w lombardzie moją katedrę pod śmieszną kwotę 5000 zł. sprawdziłem koszty wynajmu samochodu we Francji, koszty paliwa, noclegi, wyżywienie i niestety trochę brakowało, by wyjazd zrealizować.
Postanowiłem maksymalnie zredukować koszty i tak: We Francji wypożyczę skuter zamiast samochodu, zabiorę ze sobą namiot i zaoszczędzę na noclegach, było lato więc zapewne znajdę szczaw i mirabelki i te kilkanaście dni przetrwam.
W ostatniej chwili wpadłem na pomysł zabrania ze sobą 20 litrów paliwa do skutera - zawsze to taniej niż we Francji.
Zrezygnowałem też z lotu samolotem rejsowym i załapałem się na lot czarterowy organizowany przez jakąś organizację biznesmenów, którzy lecieli tam negocjować jakieś ważne kontrakty.

To był lot do Paryża, a ja docelowo miałem dojechać do Marsylii.
Lot był nieco opóźniony z powodu jakiejś niegroźnej podobno usterki technicznej i rzeczywiście po godzinie opóźnienia wystartowaliśmy z Okęcia.
Towarzystwo świetnie się znało, ja byłem tam obcy, ale życzliwie przyjęty. Ten i ów zagadał do mnie pytając z jakiej jestem branży, ale gdy się przedstawiłem okazywało się że nie mamy wspólnych tematów do rozmowy.
Nagle wśród pasażerów zauważyłem dwie znajome mi twarze. Byli to pożal się Boże "biznesmeni" hołdujący zasadzie że pierwszy milion trzeba ukraść.
W swoim czasie zaproponowali mi przeprowadzenie niezależnych badań nad wpływem na środowisko szczelinowania hydraulicznego w poszukiwaniach i wydobyciu gazu łupkowego.
Podobno ogłosili przetarg na te badania i między innymi do mnie jako uznanego autorytetu w świecie nauki skierowali ofertę tych badań.
Był to dla mnie czas podobnie trudny finansowo, więc ofertę przyjąłem.
Skalkulowałem wstępnie koszty badań, odjąłem na wszelki wypadek 20% i złożyłem ofertę.
Przetarg wygrałem.
Panowie "biznesmeni" spotkali się ze mną  i zaznaczyli że głównie zależy im na czasie. Wyniki mają być możliwie szybko i nawet godzą się na 30-50% wzrostu kosztów.
Zaproponowałem że wstępne wyniki przedstawię za ok. 30 dni.
To zbyt długo - nalegali. Stanęło w końcu na tym że spotkamy się po 2 tygodniach.
Wypłacili nawet skromną zaliczkę i ostro zabrałem się do pracy.

Po 2 tygodniach miałem już prawie gotowy raport. Obawiałem się trochę jak zostanie przyjęty, bo pochlebny dla tej metody to on nie był.
Dołożyłem wszelkiej naukowej staranności i rzetelności do jego opracowania, czego wyraźnie życzyli sobie moi zleceniodawcy.  
Na spotkanie przyszli panowie, nieco jakby nieobecni, a ja zacząłem swoją prezentację.
Po chwili zorientowałem się że panowie wcale nie słuchają mojej prezentacji.
Byłem zaskoczony, bo podobno zależało im na czasie i rzetelności badań, a ich jakby wyniki nie interesowały.
Udając że niczego nie zauważam prowadziłem dalej prezentację. Po kilkunastu minutach panowie zarządzili przerwę. Byłem nieco zdezorientowany, bo nie znoszę gdy ktoś mi przerywa w kluczowym momencie prezentacji, ale co było robić - nasz klient, nasz pan.

W trakcie przerwy podszedł do mnie jeden z panów i bez ogródek zagadał: Wie pan my doskonale wiemy jaki wpływ na środowisko ma ta metoda, niech pan nie traci czasu na badania, my mamy gotowe wyniki i wystarczy że pan się pod nimi podpisze.
Zdębiałem.
To jak- macie wyniki i zlecacie kosztowne i pracochłonne badania?
- No wie pan to tak jak w polityce - udajemy ze coś tam zlecamy, bo przecież nie zaproponujemy panu kasy wyłącznie za sam podpis pod wynikami.
Poprosiłem o te wyniki. Drastycznie odstawały od moich wstępnych ustaleń i wskazywały na wręcz dobroczynny wpływ na środowisko.
Byłem zbulwersowany i kategorycznie odmówiłem podpisania się pod takim fałszerstwem.
Zaproponowali wynagrodzenie o 100% wyższe - odmówiłem, zaproponowali 300% więcej - odmówiłem, zaproponowali 500% więcej - odmówiłem.
Stwierdzili więc że jestem frajerem nawiedzonym, że w życiu do niczego nie dojdę i że oni zadbają już o to abym grosza złamanego nie dostał z budżetu na badania i zniszczą moja naukową karierę i reputację.

W takich oto okolicznościach rozstałem się z tymi panami i trzeba przyznać że że danego słowa dotrzymali w części dotyczącej sfery finansowej.
Skończyły się dla mnie granty na badania, a zaczęło się podkopywanie mojego dorobku i autorytetu naukowego.
Teraz niespodziewanie znów wpadliśmy na siebie na pokładzie samolotu.

Dalszy ciąg w następnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg

niedziela, 23 lutego 2014

Nowoczesne technologie



Od paru lat jesteśmy bombardowani informacjami o postępach nauki, oraz nowych zdobyczach techniki rewolucjonizującej nasze codzienne życie.
Nie nadążamy za tymi informacjami i często korzystamy z najnowszych technologii nie zadając sobie trudu poznania zasad działania urządzeń z których korzystamy.
Dotyczy to nas wszystkich - ludzi nauki nie wyłączając.
Kilka lat temu technologiczną nowinką były nanorurki węglowe, obecnie jest grafen.
Z nanorurkami wiązano wielkie nadzieje, miały zrewolucjonizować nasze życie, a tymczasem lata mijają a o nanorurkach coraz ciszej.
Albo były przereklamowane, albo .... naukowcy sobie nie radzą z tym problemem.

Przyznam że pochłonięty innymi badaniami i zaskakującymi odkryciami, oraz teoretycznymi opracowaniami innych ważkich problemów nauki, nie zajmowałem się tematem nanotechnologii.
Jednak skoro czas płynie, a postępów w tym temacie nie widać postanowiłem włączyć się do badań i wnieść swoją cegiełkę do rozwoju tej technologii.
Chcąc nadrobić braki w tej dziedzinie, poszperałem w internecie na wspomniany temat i muszę przyznać że znalazłem same banalne i ogólnikowe informacje.
Postanowiłem więc że osobiście zajmę się gruntownymi badaniami nanorurek węglowych.
Zgodnie z zasadami badań naukowych chciałem nabyć choćby niewielką ilość badanego materiału.

Nauka w Polsce traktowana jest zaiste po macoszemu i cierpi głównie na brak finansowania, a już moja samodzielna katedra jest solą w oku ludzi odpowiedzialnych za finansowanie nauki.
Mimo tych problemów radzę sobie nie najgorzej i kasy na badania mi wystarcza, bo zupełnym zbiegiem okoliczności pozyskałem znaczne fundusze na badania i w dodatku zapobiegłem poważnej katastrofie lotniczej ratując życie wielu ludzi. Napiszę o tym w kolejnym poście.

Wracając do tematu: Chcąc nabyć materiał do badań udałem się do Castoramy z zamiarem zakupu nanorurek.
Nie chcąc tracić cennego czasu na poszukiwania, zagadnąłem pracownika, gdzie mogę znaleźć nanorurki.
Pytanie wyraźnie go zaskoczyło. Człek był prosty, odporny na naukową wiedzę i zupełnie niezorientowany w temacie.
Wyjaśniłem najprościej jak umiałem że to takie bardzo cienkie rurki.
Twarz mojego rozmówcy pojaśniała, zaprowadził mnie do działu instalacji i rzekł: Tu ma pan największy wybór rurek.
Wyjaśniłem więc że nie o takie rurki mi chodzi, że to takie wręcz mikroskopijne rurki.
On na to że najcieńsze jakie mają to 3/8 cala, miedź.
 Ręce mi opadły. Stan wiedzy naukowej w społeczeństwie - katastrofalny.
Podjąłem jeszcze próbę wyjaśnienia, że chodzi o nanorurki węglowe - poradził mi udać się do składu opału.
Rada wydawała się logiczna skoro chodzi o nanorurki węglowe.

Udałem się więc do składu opału.
Zastałem tam znudzonych trzech panów i przedstawiłem w czym rzecz. Słuchali uważnie, ale miny mieli nietęgie. W końcu jeden w nagłym przebłysku zawołał:  A wiem - panu chodzi o koks.
Pewny nie byłem, ale słyszałem nie raz że sportowcy na koksie osiągają znacznie lepsze wyniki, więc skojarzyłem że to być może żargonowa nazwa nanorurek.
Poprosiłem o kawałek koksu.
Pan wyszedł na plac i po chwili wrócił z kawałkiem koksu. Faktycznie było tam sporo małych otworków, ale to były raczej mili rurki.
Znów cierpliwie tłumaczę o co chodzi. Panowie zupełnie nie czuli tematu, byli wręcz oburzeni że jak się wyrazili w węglu siedzą całe życie, ale o czymś takim słyszą po raz pierwszy i mogą mi zaoferować eko groszek, lub brykiet, bo to chyba najbliższe moim oczekiwaniom.

Tym artykułem chciałem Państwu zasygnalizować, że praca naukowca to nie tylko sukcesy i spektakularne odkrycia, ale też czasem i gorycz porażki.
Nie żebym się uskarżał, ale należy zwrócić większą uwagę na popularyzację nauki w społeczeństwie, bo w przeciwnym wypadku będziemy jako społeczeństwo podobni do tych panów w składzie opału, którzy są przekonani że o węglu wiedzą wszystko, bo na nim przez całe życie zęby zjedli.

Gdyby u Państwa gdzieś w piwnicy, czy na strychu walało się trochę nanorurek, to chętnie odkupię do celów badawczych. Zapłacę dobrą cenę.
Proszę też o ewentualną podpowiedź, gdzie mogę nabyć nanorurki, bo Castorama, Obi, Praktiker, czy skład opału to niewłaściwe adresy.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg

czwartek, 6 lutego 2014

OZE - Odnawialne Źródła Energii

Odnawialne źródła energii to kluczowa sprawa w walce z globalnym ociepleniem.
W tym artykule zaprezentuję Państwu nowatorskie pomysły i rozwiązania na wytwarzanie energii, bez szkody dla środowiska, ze źródeł ogólnie dostępnych, bez emisji szkodliwych gazów cieplarnianych.
Należy skupić się na dwóch źródłach:
1. - Słońce.
2. - Powietrze.
Tematu energii słonecznej nie będę rozwijał, bo wszyscy jako tako temat znają.
Sprawy łatwe zostawiam naukowcom o mniejszym dorobku naukowym (niech ćwiczą na łatwych tematach).

Niewielu zapewne zdaje sobie sprawę z tego że energię można pozyskiwać z powietrza.
No może nie wprost, ale powietrze doskonale nadaje się jako akumulator energii.
Jeśli ktoś z Państwa sądzi że mam na myśli wiatraki - to jest w mylnym błędzie.
Energetyka wiatrowa taka jak w obecnej formie jest skazana na sromotną porażkę i to w nieodległej przyszłości, ale niewielu to zagrożenie dostrzega.
Jak wiadomo wiatr wieje wtedy kiedy chce, a nie wtedy kiedy ludziom byłby najbardziej potrzebny - to jest pierwszy poważny problem.
Następny problem to zmagazynowanie wytworzonej energii w okresie gdy wiatr wieje więcej niż potrzeba.
Jeśli postawi się zbyt dużo wiatraków blisko siebie to będą mało wydajne.
Mam nadzieję że dla wszystkich jest oczywiste że wiatraki zużywają wiatr i jeśli jest ich za dużo na określonym terenie to dla wszystkich wiatru nie wystarczy.
Jednak największym zagrożeniem dla elektrowni wiatrowych jest ... rozwój motoryzacji.
Tylko umysły przenikliwe potrafią skojarzyć te dwie pozornie odległe od siebie dziedziny i dostrzec zagrożenia.

Wiatrak jak sama nazwa wskazuje wykorzystuje siłę wiatru do wytwarzania energii elektrycznej.
Wiatr to przemieszczające się masy powietrza.
Co ma motoryzacja do wiatru?  Ma i to bardzo wiele.
Na świecie są setki milionów pojazdów. Większość tych pojazdów (z rowerami włącznie) porusza się na napompowanych powietrzem kołach.
Powietrze w tych kołach często jest uwięzione przez wiele lat.
Przecież to powietrze zostało wpompowane z atmosfery, czyli każde napompowane koło to ubytek powietrza w atmosferze.
Pojazdów wciąż przybywa. Jeśli w takim tempie będzie postępował rozwój motoryzacji, to dojdzie do tego że wiatr przestanie wiać,bo nie będzie miał czym.
Stoimy więc przed problemem: Albo energetyka wiatrowa, albo motoryzacja.
Jak łatwo przewidzieć energetyka wiatrowa jest na przegranej pozycji.
Sytuacja jest trudna, niemal beznadziejna i wymaga pilnych i skutecznych rozwiązań.

Jako wszechstronny badacz podjąłem wyzwanie i opracowałem (na razie teoretycznie) rozwiązanie problemu.
Jak to zwykle bywa przy takich przełomowych projektach zupełnie nieoczekiwanie znalazłem również sposób na regulowanie pogody.
Jeśli moje projekty zostaną wdrożone mamy zapewniony dostęp do prawie darmowej energii i rozwiązany problem kiepskiej pogody w czasie urlopu, nie straszne będą też susze, lub powodzie.

Zapewne niewielu z Państwa zaprząta sobie głowę tym czym w istocie jest niż, lub wyż baryczny.
Podam Państwu skondensowaną definicję tych ogólnie znanych pojęć.
Jest to moja autorska definicja i zastrzegam sobie do niej wyłączne prawo.
Niż baryczny - to deficyt powietrza w atmosferze.
Wyż baryczny - to nadmiar powietrza w atmosferze.
W oparciu o te dwie proste definicje łatwiej będzie zrozumieć naukowy tok rozważań.

W obecnych czasach nasza Ziemia do głębokości 2-3 kilometrów przypomina ser szwajcarski.
Pełno w niej dziur po wyeksploatowanych złożach węgla i rud metali. Te dziury albo się samoczynnie zapadają, albo są zamulane,lub zalewa je woda.
Tak dalej być nie może! To mogą być doskonałe magazyny energii i regulatory pogody.

Ten projekt ponownie może wywołać szok i kontrowersje w świecie nauki.
Przedstawię Państwu obrazowo mój projekt:
Na Śląsku, jak również w rejonie Wałbrzycha jest wiele nieczynnych kopalń - to są puste wyrobiska.
Jeśli akurat w tym rejonie jest wyż baryczny (patrz definicja), to uruchamiamy sprężarki i tłoczymy pod ziemię nadmiar powietrza z atmosfery.
Sprężarki w początkowej fazie zasilamy z ogniw fotowoltaicznych (jest wyż, więc ładna słoneczna pogoda), w pobliżu szybów przez które tłoczymy powietrze pod ziemię stawiamy wiatraki.
Po kilkunastu minutach w pobliżu szybów wytworzy się podciśnienie (bo powietrze z okolic szybu zostało wpompowane pod ziemię) i zacznie wiać wiatr, bo zaczyna napływać powietrze z dalszych okolic.
Wiatraki zaczynają pracować i wytwarzają energię do napędu sprężarek i do ogólnego użytku.
Jeśli uznamy że już dostatecznie obniżyliśmy ciśnienie na danym terenie, wyłączamy sprężarki i ciśnienie z upływem czasu się wyrównuje.
Wiatraki wciąż pracują,  powietrze wciąż napływa bo wytworzyliśmy miejscowy sztuczny niż baryczny.
Jak wiadomo niż to opady, mamy więc rozwiązany problem suszy.
Jeśli niż zbyt długo samoczynnie nie ustępuje  wówczas otwieramy śluzy w szybach i sprężone powietrze wypuszczamy do atmosfery.
W szybach umieszczone są turbiny wiatrowe i produkują energię elektryczną, blisko szybów stoją wiatraki i wypuszczane powietrze napędza je i też produkują energię.
Mamy więc produkcję energii w obiegu zamkniętym, bez emisji szkodliwych gazów i zanieczyszczania środowiska.

W Europie są setki wyeksploatowanych kopalń, w górach są wielkie niezagospodarowane jaskinie.
To wszystko można wykorzystać jako doskonałe magazyny energii.
Na innych kontynentach są również nieczynne kopalnie i jaskinie. W przyszłości można będzie połączyć podziemnymi rurociągami te kopalnie i jaskinie i całkowicie kontrolować pogodę i klimat na Ziemi.
W północnej Europie w miesiącach zimowych będzie można wypuścić gorące powietrze z terenów Afryki, w zamian Afryka dostanie klimatyzację z Europy.
Sprężone powietrze można też wykorzystać do napędu pojazdów, a nawet w systemach obronnych.
Jeśli MON przyzna mi dotację na badania jestem w stanie opracować projekt PTA (Pneumatyczna Tarcza Antyrakietowa).

Problem globalnego ocieplenia uważam za rozwiązany na poziomie naukowo-teoretycznym.
Czas na działania praktyczne, zanim nie nastąpi stopienie lodowców Antarktydy i przebiegunowanie Ziemi.

Oj, chyba narobiłem sobie wrogów wśród arabskich szejków.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg



poniedziałek, 3 lutego 2014

Przebiegunowanie Ziemi

Wszyscy pamiętamy obawy roku 2012.
Zapowiadana apokalipsa nie nastąpiła.
Nie sprawdziła się rzekoma przepowiednia Majów o końcu ludzkości, nie uderzyła w Ziemię tajemnicza planeta Niemabimbru, nie nastąpiło przebiegunowanie Ziemi.
Wydaje się że nasza cywilizacja jest bezpieczna.
Nic bardziej mylnego. Zagrożenie nie minęło, ono się nadal czai, choć chyba nikt tego nie zauważa.
Tym niebezpieczeństwem jest przebiegunowanie Ziemi.
Ludzkość będzie głównym sprawcą przebiegunowania i klęska jest raczej nieunikniona, to tylko kwestia czasu.
Jest jeszcze szansa na uniknięcie katastrofy, ale muszą się znaleźć ludzie na tyle odpowiedzialni i inteligentni i posłuchają moich światłych rad wynikających z badań i obserwacji.
Ten wykład jest rozpaczliwym wołaniem do ludzkości: Zróbmy co w naszej mocy by powstrzymać globalne ocieplenie, bo to globalne ocieplenie będzie sprawcą przebiegunowania Ziemi.
Mam pełną świadomość że to wołanie na puszczy, ale cóż mogę więcej zrobić?

Znów Drodzy Czytelnicy musicie się maksymalnie skupić, aby zrozumieć logikę rozumowania naukowego i powagę zagrożenia.

Jak wygląda nasz glob wie każdy kto widział globus.
Kula nieco spłaszczona przy biegunach, oś trochę nachylona od pionu, u góry biegun północny, na dole południowy - taki skrócony opis dla przypomnienia tym którzy wagarowali na lekcjach geografii w szkole podstawowej.
Ziemia kreci się wokół własnej osi i krąży po orbicie wokół Słońca.
Nikt nie zaprząta sobie głowy tym że może się coś zmienić. A może. I to dość radykalnie i gwałtownie.

Patrząc na wspomniany globus zauważymy że na półkuli północnej leży większość kontynentów i są wysokie góry. Większa część ludności z 7 mld. ludzi mieszka również na tej półkuli, na dodatek mieszkańcy półkuli północnej są bardziej otyli niż półkuli południowej.
Wszystko to sprawia że półkula północna jest znacznie cięższa niż półkula południowa.
Sam biegun południowy leży na Antarktydzie, a to kontynent nie zamieszkały na stałe, zapomniany przez  Boga i ludzi, a jednak to ten kontynent pełni kluczową rolę w utrzymaniu dotychczasowej chwiejnej równowagi.
Lodowa czapa na tym kontynencie szacowana jest na 3-4 km grubości i masa tego lodu ma kluczowe znaczenie w utrzymaniu dotychczasowej równowagi.
Jeśli wskutek globalnego ocieplenia stopią się lody Antarktydy, woda rozleje się równomiernie po całym globie, wówczas półkula południowa będzie o wiele lżejsza od półkuli północnej, Ziemia straci równowagę i zrobi "fikołka".
Będzie to zjawisko naturalne, zgodne z prawami fizyki, bo przecież dużo cięższa półkula północna znajdzie się na dole globusa.

Znacie już Państwo źródło zagrożenia.
W następnym wykładzie będzie o sposobie przeciwdziałania temu zagrożeniu.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg

niedziela, 2 lutego 2014

Globalne ocieplenie

Po zagładzie dinozaurów ich cielska przez miliony lat ulegały powolnej biodegradacji.
Ziemia powoli powracała do poprzedniej masy i powracała na poprzednią orbitę.
Na Ziemi znów było ciepło i warunki do rozwoju życia. Trwało to kolejne miliony lat.

W pewnym okresie na Ziemi pojawił się człowiek. Skąd się pojawił, to temat innego wykładu i zapewne w nieodległym czasie przedstawię to czytelnikom, bo badania są w zaawansowanym stadium.
Wracając do głównego wątku tego wykładu:
Człowiek początkowo nie miał najmniejszego wpływu na życie na Ziemi.
Stopniowo populacja ludzka rosła i człowiek zaczął zaznaczać swoją obecność na Ziemi.
Karczował puszcze, uprawiał ziemię, budował miasta.
Nie miało to jednak znaczącego wpływu na klimat Ziemi. Ten stan trwał tysiące lat.
Dopiero jakieś 200 lat temu człowiek zaczął intensywniej eksploatować Ziemię.
Powstawały kopalnie węgla, wydobywano ropę i gaz, te surowce były następnie spalane i zamieniane na energię.
Początkowo wydobycie było niewielkie, więc skutków nie zauważano.
Z upływem czasu zapotrzebowanie na energię gwałtownie wzrosło i gwałtownie wzrastało wydobycie tych surowców.
Ziemia jako planeta traciła masę, bo ze spalonego węgla, zostawało tylko trochę popiołu i trochę dymu, podobnie jak ze spalonej ropy.
Jak powszechnie wszystkim wiadomo dym nic nie waży - wystarczy obserwować komin - dym sam leci do góry.
Wskutek ciągle malejącej masy Ziemi zmienia się też orbita po której Ziemia okrąża Słońce.
Obrazowo mechanizm tego zjawiska przedstawiłem w poprzednim artykule o zagładzie dinozaurów, z tym że teraz sytuacja jest odwrotna.
Orbita po której krąży Ziemia zbliża się do Słońca i dlatego mamy zjawisko globalnego ocieplenia.

Najbardziej wszechstronni naukowcy ten problem zauważyli, jednak błędnie zdiagnozowali przyczynę tego stanu rzeczy.
Zdaję sobie sprawę z tego że moje badania i publikacje wywołają szok w świecie nauki.
Moi oponenci również zdają sobie sprawę z tego że po tej publikacji zostanie poważnie nadszarpnięta ich naukowa reputacja i autorytet, a autorytet w nauce - ważna rzecz.

Podjęto co prawda pewne działania by zapobiec dalszemu ocieplaniu klimatu, ale część z tych działań jest bezsensowna i daremna.
Błędne działania wynikają ze źle postawionej diagnozy.
Są również działania prawidłowe podejmowane przez co bardziej światłych polityków, lecz nie wynikające z ich wiedzy o istocie problemu
Do takich działań należy zaliczyć politykę prokreacyjną (becikowe).
Niestety, jest to przysłowiowe zawracanie kijem Wisły, bo nawet jeśli przybędzie milion ludzi to ich masa nie zrównoważy ubytku masy surowców (ropa, węgiel), które oni zużyją w ciągu swojego życia.
Sytuacja jest patowa, by nie rzec beznadziejna.
Dodatkowo większa liczba ludzi przekłada się na globalny wzrost temperatury.
Zaskoczeni?
Przecież każdy człowiek to "grzejnik" o temperaturze 36,6*C. Większa liczba ludzi - to większa liczba "grzejników"
Sytuację potęguje jeszcze pogarszający się stan zdrowia ludzkiej populacji. Ludzie chorzy, gorączkujący dodatkowo podnoszą temperaturę o kolejne 2-3*C.
Podobnie ludzie z nadwagą. Otyłość to zwiększenie powierzchni promieniującej ciepło.

Być może mój wywód (zwięzły i spójny logicznie), nie wszystkich przekona.
O ile w poprzednim artykule o zagładzie dinozaurów przedstawiłem tezę (równie spójną i logiczną), bez twardych namacalnych dowodów (sprawa dotyczy tak odległej przeszłości że trudno o dowody rzeczowe poza skamielinami), to w rozważanym przypadku mam twarde dowody.

To że Ziemia krąży po orbicie bliżej Słońca ma swoje skutki w naszym codziennym życiu, tylko niewielu zdaje sobie z tego sprawę i kojarzy z tym faktem.
Tylko umysły wszechstronne i lotne są w stanie skojarzyć pewne pozornie odległe i nie powiązane ze sobą zjawiska i wyciągnąć prawidłowe wnioski.

Wszyscy doświadczamy zjawiska braku czasu. Jesteśmy coraz bardziej zagonieni, mimo używania samochodów, samolotów, komputerów, telefonów komórkowych, robotów  i długo by jeszcze wymieniać.
Dlaczego?  Przecież powinniśmy mieć więcej czasu.

Statystyki wykazują też że rośnie statystyczna długość życia człowieka.
ZŁUDZENIE,  ILUZJA,  by nie powiedzieć ORDYNARNE KŁAMSTWO!!!!
Ten brak czasu, to wydłużenie życia  - to twardy namacalny dowód na zmianę orbity Ziemi.

Tak, wiem - szok, nadciąga burza i gromy, ale wróćmy do tej lekcji fizyki ze szkoły podstawowej przywołanej w poprzednim artykule.
Przecież ta piłeczka na gumce mając mniejszą masę słabiej naciągnie tą gumkę i zacznie się kręcić po mniejszej orbicie.
Jeśli będzie się kręcić po mniejszej orbicie, musi zwiększyć prędkość, bo inaczej spadnie.
I tu jest klucz do zrozumienia zjawiska braku czasu.
Po prostu Ziemia się kręci szybciej niż kiedyś, wskutek tego każda godzina jest krótsza i mamy brak czasu, nie wyrabiamy się mimo postępów techniki.
Pozornie wydłuża się też  nasze życie, bo przecież każdy rok jest krótszy.

Dlaczego nikt tego nie odkrył?
Bo wszyscy tkwimy wewnątrz tego układu i nie sposób tego zaobserwować, jeszcze trudniej zmierzyć.
Dopiero przenikliwy umysł wszechstronnego badacza (kto to taki przez skromność nie wspomnę) potrafi prawidłowo zinterpretować ogólnie znane zjawiska.

Globalne ocieplenie musi zostać zahamowane, gdyż w innym przypadku zagraża nam globalna katastrofa.
Jakie mogą być skutki globalnego ocieplenia o tym w następnym wykładzie.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg  
 

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Zagłada dinozaurów

Od kilku lat trwa w mediach dyskusja o zjawisku globalnego ocieplenia, wszyscy zapewne znają stanowiska zwolenników jak i przeciwników tej teorii.
Jako interdyscyplinarny badacz (tytuł naukowy zobowiązuje) postanowiłem gruntownie i obiektywnie zbadać problem i z całą powagą swojego naukowego autorytetu wyniki badań ogłosić światu.
Zdaję sobie przy tym sprawę że świat nauki jest na to zupełnie nieprzygotowany i być może lata upłyną nim otrząśnie się z szoku. Ale co tam, prawdziwa nauka i wiedza obronią się same, nawet jeśli potrzeba na to wieków.
Przypomnę że kościół katolicki zrehabilitował Galileusza bodaj w 1992 roku w 350 lat po jego śmierci.
Komisja papieska złożona z uczonych w mowie i piśmie debatowała nad tym ... 13 lat.
Wynika z tego że śmiałe teorie i wybitne umysły zawsze miały "pod górkę" niezależnie od epoki.

Ten wykład będzie trudny, wymagający skupienia, uwagi i wyobraźni.
Dlatego aby czytelnika nadmiernie nie forsować intelektualnie postanowiłem podzielić go na cztery części:
1 - Zagłada dinozaurów.
2 - Globalne ocieplenie.
3 - Przebiegunowanie Ziemi.
4 - OZE - Odnawialne Źródła Energii.
Należy z uwagą przeczytać wszystkie wykłady, bo to pozwoli na zrozumienie tego trudnego tematu, dodatkowo w drugim wykładzie będą odwołania do pierwszego wykładu.

Tyle tytułem wstępu.

Jako ludzkość wraz z naszą planetą Ziemią stanowimy cząstkę kosmosu.
Szacuje się że życie na Ziemi pojawiło się prawie 4 mld lat temu. Nie zamierzam tego precyzyjnie ustalać, bo było to tak dawno że wszelkie istotne dla tych ustaleń ślady dawno zostały zatarte.
Ziemskie życie (mam na myśli florę i faunę) powoli się rozwijało i praktycznie nie miało wpływu na zmiany w Systemie Słonecznym.
Ziemia krążyła wokół Słońca po w miarę stałej orbicie, na Ziemi było ciepło i bezpiecznie.
W takich sprzyjających okolicznościach przyrody z biegiem lat życie zaczęło się gwałtownie rozwijać zarówno flora jak i fauna.
Pojawiły się ogromne rośliny i ogromne zwierzęta. Do największych przedstawicieli fauny należały dinozaury.
Jak taki zwierz wyglądał - każdy wie.
Dinozaury praktycznie nie miały wrogów (jeśli nie liczyć dinozaurów-drapieżników, pełniących funkcje selekcjonerów i utylizatorów padłych dinozaurów innego gatunku).
Rozmnażały się więc w sposób lawinowy i to były początki problemów.

Ziemia jako planeta stawała się coraz cięższa - te zapewne miliardy dinozaurów sporo ważyły.
Aby zrozumieć mechanizm zagłady dinozaurów posłużę się obrazowym przykładem.

Z lekcji fizyki w szkole podstawowej każdy powinien pamiętać doświadczenie z piłką na gumce.
Jeśli wprawimy taką piłkę w ruch obrotowy wokół stałego punktu i ze stałą prędkością, to gumka napręży się do pewnego stopnia i piłka będzie się kręcić po nazwijmy to stałej orbicie.
Jeśli zmienimy choćby jeden parametr tego układu, wywoła to inne zmiany.
Jeśli zwiększymy masę piłki, to cięższa piłka wymusi wydłużenie się gumki, czyli zmianę orbity.
Tak też stało się z naszą planetą.
Masa planety znacznie wzrosła z powodu dużej liczby dinozaurów i planeta zmieniła orbitę.
Oddaliła się od Słońca i nastąpiła epoka lodowcowa.
To było prawdziwą przyczyną wyginięcia dinozaurów.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg

niedziela, 26 stycznia 2014

Kod Leonarda


Zapewne wielu z czytelników zna książkę Dana Browna "Kod Leonarda da Vinci", oraz film na jej podstawie. Rzekomo w obrazach Leonarda da Vinci zakodowane zostało przesłanie dla ludzkości, lub wręcz proroctwa mających nastąpić wydarzeń.
Było wiele prób interpretacji tego "kodu" i o ile mi wiadomo żadna nie była dostatecznie przekonywująca i poparta rzeczowymi dowodami.
Od zawsze interesowały mnie zjawiska tajemnicze, dziwne i niewyjaśnione.
Leonardo da Vinci niewątpliwie należy do grona geniuszy mocno wyprzedzających epokę w której żył.
Często wpatrywałem się w obrazy Mistrza i miałem wrażenie że w tych obrazach jest coś więcej niż rejestruje mój wzrok.
Miałem wrażenie że jest tam zawarty jakiś przekaz - jaki? nie wiedziałem.
Te myśli wracały do mnie natrętnie, jakbym czuł że mam obowiązek poświęcić czas na zbadanie tego problemu.
Wiadomo że ludzkie zmysły są dość ułomne i wzrok nas czasem zwodzi (widzimy to co chcemy zobaczyć).
Dlatego żeby zachować naukowy obiektywizm wyposażyłem się w dobrej klasy aparat cyfrowy i zrobiłem kilka zdjęć najsławniejszych obrazów Mistrza, podejrzewanych o to że są w nich zakodowane przekazy dla przyszłych pokoleń.
Zdjęcia poddałem obróbce komputerowej i bacznie oglądałem w dużym powiększeniu poszczególne fragmenty obrazu.
Wybór padł na sławne dzieło "Ostatnia Wieczerza". Jak się później okazało był to strzał w "sedno tarczy" jak mawiała kadra w LWP  (wyjaśnienie dla młodszych czytelników: Ludowe Wojsko Polskie).
Niestety, nie wpadłem na żaden poważny trop który wskazywał by że jest tam zaszyfrowany jakiś przekaz.
Jednak było coś niepokojącego i intrygującego w tym obrazie.
Byłem pewien że coś tam jest, tylko ja nie mogę znaleźć właściwego klucza do tego szyfru.

Postanowiłem odpocząć na jakiś czas od tego tematu, dać sobie czas na ułożenie myśli, by potem wrócić z jakimś nowym pomysłem.
Jak to czasem bywa pomógł mi przypadek (a może moja wrodzona inteligencja?)
Robiąc kiedyś zakupy w Biedronce próbowałem ustalić cenę pary kapci które były w koszu z innymi produktami (taka wyprzedaż końcówek).
Zagadnięta pracownica też nie potrafiła podać właściwej ceny.
Podszedłem więc z tymi kapciami do czytnika kodów i w ułamku sekundy znałem cenę.
Zdarzenie niby banalne, a jednak naprowadziło mnie na nowy trop.
W jednej chwili zrozumiałem na czym polegał mój błąd w próbach odczytania szyfru w obrazach Mistrza.
Zupełnie bez sensu powiększałem fragmenty jego obrazu.
Leonardo był człowiekiem z innej epoki i doskonale wiedział w jakim kierunku potoczy się rozwój cywilizacji technicznej i był pewien że kiedyś pojawią się techniczne możliwości odczytania jego kodu i inteligentny człowiek który tego dokona.
Niemal pędem wróciłem do domu. Z wrażenia i podniecenia zapomniałem kupić te kapcie z przeceny (były po 10 zeta za parę),
Natychmiast usiadłem do komputera i zdjęcie zmniejszyłem!!!
Zrobiłem taką miniaturkę o formacie nalepek z kodem paskowym stosowanym do oznakowania towarów w sklepach.
Z tą miniaturką natychmiast udałem się do Biedronki i czytnika kodów.
Podsunąłem do czytnika i odczytałem wynik: 1,96 - 3,94.
Ten wynik powtarzał się za każdym razem, o pomyłce nie mogło być mowy.
Stałem zszokowany. Ten wynik niczego nie wyjaśniał i do niczego nie pasował.
Rozejrzałem się za tymi kapciami - też już ich nie było. Kompletna porażka.

Zdruzgotany wyszedłem ze sklepu. Musiałem wyglądać nieciekawie, bo nawet znajomy menel któremu zwykle pozwalałem odprowadzać wózek patrzył na mnie ze zdziwieniem i współczuciem.

Ze spuszczoną głową powoli zmierzałem ku domowi.
Byłem przekonany że wpadłem na właściwy trop, tylko nie potrafię prawidłowo zinterpretować wyniku.
W domu znów intensywnie wpatrywałem się w monitor i nagle ... EUREKA!!!
Na zdjęciu była data jego wykonania (jako rasowy badacz nigdy nie wyłączam funkcji daty na zdjęciach i skrupulatnie notuję wszystkie szczegóły nawet z pozoru nieistotne).

Natychmiast wszedłem na portal finansowy, sprawdzam kursy walut i .... wszystko jasne.
W dniu wykonania zdjęcia kurs franka szwajcarskiego to 3,94 zł, a 1,96 - to minimalny kurs franka jaki był notowany w okresie hossy na kredyty walutowe.
I do tego ten tytuł obrazu brzmiący jak memento dla kredytobiorców.
Miał ten Leonardo specyficzne poczucie humoru.

Ech, że też ja tego wcześniej nie odkryłem!!!
Mogłem zarobić majątek, a i innych ostrzec w porę przed kredytem w tej walucie.

P.S.
To odkrycie zainspirowało mnie do nowych badań: Kim w istocie był Leonardo da Vinci i dlaczego w swym obrazie zakodował tak zdawałoby się błahą  z punktu widzenia ludzkości informację?
Badania w toku. Jeśli ustalę coś sensownego napiszę w kolejnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg