sobota, 26 kwietnia 2014

Cywilizacja robotów (cz.1)

W tym cyklu wykładów chciałbym Państwu zaprezentować moją naukową wizję przyszłości jaka czeka ludzkość i przestrzec przed zagrożeniami jakie się pojawią wraz z rozwojem nauki i techniki.
Oczywiście jako człowiek nauki jestem zwolennikiem rozwoju, ale kontrolowanego.
Moja dewiza to: Umiarkowany rozwój w granicach rozsądku.

Podobno rozwój ludzkości zapoczątkowało wynalezienie koła.W przyrodzie nie ma żadnego żywego stworzenia poruszającego się na kołach i nasz praprzodek musiał mieć niezłą wyobraźnię by koło wymyślić.
W obecnym czasie procesy produkcyjne w znacznym stopniu są zautomatyzowane, na nowoczesnych liniach produkcyjnych pracują coraz doskonalsze i precyzyjniejsze roboty, ubywa więc miejsc pracy dla ludzi i nieodległy jest czas że praca stanie się przywilejem.
Historia którą Państwu zaprezentuję ma szansę się wydarzyć w najbliższych 200 latach.

Zmierzch ludzkiej cywilizacji zacznie się z pozoru niewinnie. Będzie to za jakieś  50-70 lat. W tym czasie praktycznie większość jakichkolwiek prac wykonują roboty skonstruowane przez zdolnych naukowców i inżynierów.
Za jakieś 100 lat zaniknie potrzeba jakiejkolwiek ludzkiej pracy. Bezrobocie stanie się powszechne, tylko nieliczni wyjątkowo wybitni i uzdolnieni ludzie będą mieli przywilej pracy.
Praca będzie dobrem rzadkim i ściśle reglamentowanym.
Powstaną specjalne organizacje inspektorów i kontrolerów sprawdzających czy nie są przekraczane coroczne limity na pracę.
Jak to zwykle bywa gdy coś jest reglamentowane pojawia się zjawisko nadużyć, co bardziej zachłanni ludzie ustawicznie przekraczają przyznane limity na pracę, rozwija się praca "na czarno", rośnie całe podziemie pracoholików.
Ujawniane są coraz to nowe afery korupcyjne - przekupni inspektorzy przymykają oczy na liczne przypadki nadużyć.
Przez lata zjawisko to na tyle przybiera na sile że realna staje się groźba powszechnego nielegalnego pracoholizmu.
Po ujawnieniu kolejnej wielkiej afery pracoholików w którą zamieszani byli inspektorzy z kręgów najwyższych kontrolerów, stało się jasne że czas na radykalne rozwiązania.
Podjęto jak się wówczas wydawało jedynie słuszną decyzję, której późniejszych skutków najtęższe umysły nie potrafiły przewidzieć.
Powołano specjalną komisję do zbadania sprawy i podjęcia radykalnych środków zaradczych, które raz na zawsze położą kres nadużyciom.
Komisja debatowała ponad rok. Obrady były na żywo transmitowane przez wszystkie media: radio, internet, wszystkie sieci telefonii komórkowej, telewizję i telepatię, a także trójwymiarową sieć inwigilii.

Inwigilia upowszechniła się pod koniec lat trzydziestych XXI wieku, gdy inwigilacja stała się powszechna.
Wszędzie rozlokowane były kamery śledzące i rejestrujące wszystko i wszystkich.
Kamery śledziły kierowców na ulicach, pieszych na chodnikach i alejkach w parkach, ludzi w budynkach publicznych i urzędach, w domach prywatnych, w pracy ( wówczas jeszcze tu i ówdzie pracowano).
Wszystko rejestrowały i nadzorowały główne kamery kosmiczne - Globkamkos zlokalizowane na stacji orbitalnej krążącej wokół galaktyki.

Po miesiącach wytężonej pracy komisja ogłosiła protokół końcowy ze swej pracy.
Protokół zawierał gruntowną analizę ludzkiej natury, która sprowadzała się do stwierdzenia że człowiek jest ułomny, podatny na korupcję, znajduje wciąż luki w prawie,  przepisach i ustawach mimo tak zdawałoby się doskonałego systemu kontroli i nadzoru.
Wszak system ten tworzyli ludzie, również ułomni i podatni na nadużycia.
Kres nadużyciom może położyć tylko całkowicie autonomiczny system komputerowy, powszechnie przecież wiadomo że komputer jako bezmyślna maszyna jest nieprzekupny, obiektywny i bezinteresowny.
Jak bardzo się wówczas mylono miało się okazać za kilkadziesiąt lat.
Jak już wspomniałem system inwigilacji był niemal doskonały, lecz była sfera wymykająca się spod kontroli, była to sfera myśli ludzkich.
Dzięki systemowi GPS i ISN (Indywidualny System Nawigacyjny) można było zlokalizować każdego człowieka z dokładnością do 1 cm, lecz kontrolerzy chcieli wiedzieć co dany człowiek w danej chwili myśli.
Postanowiono więc wszystkich nowo narodzonych, oraz wszystkich do 30 roku życia obowiązkowo zakolczykować.
Wszyscy powyżej 30 roku życia mogli się też  dobrowolnie zakolczykować, co było mile widziane przez władzę, obiecano im specjalne przywileje na starość.
Niezakolczykowani powyżej 30 roku życia mogli dożyć swoich dni w starym systemie, jednak będąc wciąż pod stałym nadzorem i obserwacją.
Protesty obrońców wolności i niezależności człowieka zostały przegłosowane na niekorzyść niezależnych.
Głosowano kilkakrotnie w myśl starej zasady: Demokratycznie i do skutku.
Były zarzuty sfałszowanego głosowania, część deputowanych głosowała ponoć na dwie ręce.
Przeważył argument bezpieczeństwa: Zakolczykowanego człowieka będzie można dokładnie zlokalizować, łatwo więc będzie można mu udzielić pomocy w razie potrzeby, będzie więc bezpieczny.

Kolczyk jak kolczyk, niczym szczególnym się nie wyróżniał. Zawierał najnowszej generacji makroprocesor rejestrujący każdy krok człowieka i analizujący jego stan zdrowia.
Takie informacje przekazano ludziom oficjalnie.

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg

czwartek, 10 kwietnia 2014

Kim naprawdę był Leonardo da Vinci (cz.4)

Dla Leona najważniejszą rzeczą był zaciągnięty pod koniec lipca 2008 r. kredyt hipoteczny we frankach szwajcarskich na budowę domu. Leon brał kredyt po najniższym kursie 1,96 zł za franka, gdy kurs franka zaczął rosnąć Leonowi groziła utrata domu i przeprowadzka z rodziną pod most.
Wyjechał więc do pracy najpierw do Francji, potem do Szwajcarii i regularnie wysyłał rodzinie pieniądze na spłatę rat.
Leon chciał spłacić jak najszybciej cały kredyt, bo kompletnie stracił zaufanie do banków, miał ich za oszustów i naciągaczy.
Ostatnią ratę spłacił po kursie 3.94 zł za franka.
Był rozżalony z poczuciem krzywdy i chciał za wszelką cenę przestrzec wszystkich kredytobiorców przed tą pułapką.
Dlatego pracując w CERN chciał cofnąć czas do 2008 r. i znając przyszłość nie brać kredytu we frankach.

Tymczasem Leon tkwił w 1495 roku.
Cieszył się uznaniem biskupa i często bywał na polowaniach z ludźmi ze świty biskupa.
Zwykle polowali w okolicach w których Leon znalazł się po niefortunnym eksperymencie w CERN.
Pewnego razu w trakcie polowania niedźwiedź spłoszył konia Leona i przerażony koń poniósł Leona w głąb puszczy.Leon nie był zbyt dobrym jeźdźcem i z trudem panował nad przerażonym koniem.
Gdy już udało mu się zapanować nad wierzchowcem, okazało się że znacznie się oddalił od grupy myśliwych i zagubił w dziewiczej puszczy.
Przedzierał się konno przez puszczę bez wyraźnie sprecyzowanego kierunku licząc na to że koń sam znajdzie drogę do cywilizacji.
Zapadał zmrok a Leon ze strudzonym koniem nadal błądził po leśnych ostępach. Już prawie w ciemnościach trafił na niewielką polanę i postanowił tu przenocować.
Zapalniczką rozpalił ognisko, konia przywiązał do drzewa i ułożył się do snu.
Wokół słychać było wycie wilków i przerażające odgłosy nocnego życia puszczy, w końcu znużony zasnął.
Zbudziła go poranna rosa i śpiew ptactwa. Leon rozejrzał się i z przerażeniem stwierdził że koń uciekł spłoszony w nocy przez jakieś zwierzę. Przy drzewie dyndał tylko kawałek wątłego rzemyka którym koń był przywiązany.
Leon zdał sobie sprawę z beznadziejności swojego położenia.
Nagle zauważył że teren wydaje mu się znajomy. Tak, to była ta sama polana na której się znalazł po niefortunnym eksperymencie w CERN.

Tymczasem w CERN po długim weekendzie naukowcy przystąpili do normalnej pracy. Zadowoleni że wyciek helu został zlikwidowany, włączyli aparaturę i przystąpili do badań naukowych.
Zdziwili się niepomiernie gdy okazało się że istnieją cząstki zdolne poruszać się szybciej od światła.
To stawiało na głowie dotychczasową naukę - robiono kolejne eksperymenty i wyniki wciąż pokazywały że trzeba na nowo pisać podręczniki do fizyki.
Przeprowadzono kilka tysięcy prób - wynik zawsze ten sam. Świat nauki był w szoku.
Na dodatek przepadł bez śladu najlepszy spec od aparatury - hydraulik Leon.        
Przy tak wielu próbach i eksperymentach łatwo o błąd i naukowcy go popełnili.
Zmęczeni i zdezorientowani, któregoś dnia zapomnieli na noc wyłączyć Generator Podstawy Czasu - ten sam pod który Leonowi wpadły te nieszczęsne klucze.
Klucze te generowały zakłócenia fałszując wyniki pomiarów i naukowcy interpretowali je jako odkrycie cząstek szybszych od światła.
Pozostawiony bez nadzoru włączony Generator Podstawy Czasu po paru godzinach w trybie awaryjnym spowodował samoistne włączenie całej aparatury CERN i gwałtowne cofanie czasoprzestrzeni.
Trwało to do momentu całkowitej anihilacji kluczy. Towarzyszyło temu wydzielanie dużych ilości ciepła i światła.

Tymczasem na polanie Leon nagle zauważył bardzo intensywną kulę światła i poczuł powiew gorącego powietrza. W ostatniej chwili pomyślał że to UFO i stracił świadomość.
Ocknął się wewnątrz akceleratora.
Na zewnątrz był już poranek i naukowcy rozpoczynali kolejny dzień badań. Ktoś zwrócił uwagę na nie wyłączony na noc Generator Podstawy Czasu. Ekipa techniczna poszła sprawdzić co się stało i wewnątrz aparatury znaleźli ..... Leona.

Leon był cały i zdrów, ale jakiś odmieniony, opowiadał coś bez sensu o podróży w czasie.
Nikt nie wierzył w jego opowieści  i po niedługim czasie dano mu do zrozumienia że powinien odejść z CERN, bo chyba postradał zmysły.
Kolejne doświadczenia wykazywały że świat wrócił do normy i znów rekord prędkości należał do światła.
Poprzednie wyniki zinterpretowano jako zakłócenia od jakichś poluzowanych wtyczek i świat zapomniał o poprzednich problemach.
Leon też uznał że czas już wrócić do kraju, bo przecież kredyt już spłacił i tęsknił za rodziną.

Leon wrócił do domu, ale jakiś odmieniony, często się zamyślał i nagle zainteresował się malarstwem. Malował niezwykłe obrazy. Rodzina i sąsiedzi tłumaczyli to szokiem emigracyjnym i liczyli że z czasem Leon powróci do rzeczywistości i normalnego życia.
Leon nikomu nie opowiadał o swoich przeżyciach i podróży w czasie.
Skąd więc ja znam to z takimi szczegółami?

Po przeczytaniu krótkiej notatki w serwisie internetowym mój nieomylny instynkt badacza wskazał mi kierunek poszukiwań.
Z sobie znanego źródła ustaliłem nazwisko zaginionego Leona D. Potem odnalazłem 6 osób o tym imieniu i nazwisku. 4 osoby od razu wykluczyłem - jeden miał 10 lat, a trzech pozostałych to panowie grubo po 70-tce. Pozostało 2 Leonów do sprawdzenia. Jeden był od wielu lat zapijaczonym menelem, a drugi to właśnie bohater mojej opowieści.
Gdy się zjawiłem u Leona, Leon początkowo wszystkiemu zaprzeczał - bał się ośmieszenia.
Pokazałem więc Leonowi odczytany przeze mnie Kod Leonarda, wtedy Leon opowiedział mi wszystko ze szczegółami.
Zapytałem Leona czy zgodzi się abym to opublikował. Leon się wahał, w końcu rzekł: A publikuj pan i tak nikt rozsądny w to nie uwierzy.
Są bowiem na tym świecie rzeczy które filozofom się nie śniły.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg                            

sobota, 5 kwietnia 2014

Kim naprawdę był Leonardo da Vinci (cz.3)

Było wczesne przedpołudnie gdy Leon dotarł do osady.
Osada przypominała mały warowny gród z okresu średniowiecza. Leon był przekonany że trafił na plan jakiegoś historycznego filmu.
Bramy grodu przekroczył bez przeszkód - był to dzień targowy w osadzie i ze wszystkich stron ciągnęły dziwne zaprzęgi i dziwacznie ubrani ludzie.
Leon wszedł na rynek i okazało się że to on jest dziwakiem. Wszyscy patrzyli na niego jak na dziwacznego przebierańca. Spojrzenia były ciekawskie, ale też i wrogie. Wszyscy rozmawiali w jakimś nieznanym języku.
Po kilkunastu minutach Leon był już osaczony przez już jawnie wrogi tłum. Nie było mu do śmiechu, ludzie go szarpali i poszturchiwali. Wyśmiewano się z jego stroju i wyglądu, sytuacja stawała się coraz groźniejsza.
Nagle ktoś mocnym szarpnięciem urwał Leonowi rękaw od służbowego fartucha i odsłonił na jego ręce zegarek elektroniczny. Ktoś inny bliżej obejrzał to cudo i osłupiał z przerażenia widząc wyświetlające się cyfry.
Leon przytomnie postanowił wykorzystać efekt zaskoczenia. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął zapalniczkę, pstryknął i pojawił się płomień.
Tłum zamarł z przerażenia i podziwu. Leon już wiedział że teraz to on panuje nad tłumem.
Zorientował się że to nie przebierańcy, przypomniał sobie swój eksperyment w CERN i już był pewien że cofnął się w czasie o wiele dalej niż zamierzał.
Na migi dogadywał się z tłumem, dali mu jeść i pić, a pod koniec dnia zaprowadzili do władcy tej osady.
Próbował ustalić w którym jest roku i w jakiej części świata - wyglądało na to że w Europie, ale trudno powiedzieć gdzie.
Nikt nie był w stanie powiedzieć mu który to jest rok.
Kolejnym dniem była niedziela i Leon podobnie jak wszyscy mieszkańcy udał się do kościoła.
 Po nabożeństwie jakoś dogadał się z księdzem i wynikało że jest rok 1495, Leon był przerażony.
Nie mógł ujawnić w jaki sposób tu się pojawił, bo posądzono by go o czary i pewnie skończył by na stosie.
Już zaczynały się problemy z powodu zegarka i zapalniczki jako narzędziami szatana.
Ciągle wypytywano go skąd przybywa i jak go zwą. Przedstawił się: Leon Dawidziuk, przybywam z Polski.
Nikt nie wiedział gdzie leży ta Polska. Leon podpowiedział - z nad Wisły.  Dawiciuk; Dawicik; Dawidzi : da Wisły- nikt nie potrafił prawidłowo wymówić jego nazwiska, ani nazwy kraju skąd pochodzi.
Stanęło w końcu na Leonardo da Vinci - Leon to zaakceptował dla świętego spokoju.

Ale spokoju nie dane mu było zaznać. Zbytnio odstawał od reszty społeczności, jego wiedza i umiejętności stanowiły poważne zagrożenie dla miejscowych notabli.
Knuli oni jak pozbyć się Leona. Został w końcu oskarżony o czary i kontakty z diabłem (zegarek i zapalniczka). podobno już szykowany był dla niego stos na rynku.
Jednak sława Leona zdążyła wyjść już poza granice osady i po Leona przybyli posłańcy od księcia.
Leon trafił na dwór książęcy.
Tu wykazał swój kunszt jako hydraulik modernizując i unowocześniając łaźnie książęce.
Sława Leona szerzyła się po kraju docierając do biskupiego pałacu. Biskup też zapragnął luksusów nowoczesnych łaźni i zażądał wydania Leona. Książę się sprzeciwiał, bo miał wobec Leona własne plany.
Konflikt narastał, Leon był między młotem, a kowadłem.
W końcu biskup rzucił klątwę i ekskomunikował księcia. Książę spłonął na wolnym ogniu na stosie.
Leon został oskarżony o kontakty z diabłem i też był kolejnym kandydatem na stos.
Przekonywał usilnie biskupa o swojej głębokiej wierze i na dowód prawdziwości swoich słów obiecał namalować w kaplicy pobożny obraz.
Biskup dał mu szansę i wkrótce Leon zaczął malować sławny obraz "Ostatnia Wieczerza"

Zdawał sobie sprawę że nie ma szans na powrót do współczesności, ale z lekcji historii znał przyszłość i zapragnął te informacje przekazać w swym dziele ku przestrodze przyszłym pokoleniom.
Nie mógł tego przekazać jawnie, bo zagrożenie stosem wciąż było aktualne.
Zakodował więc najważniejsze jego zdaniem przesłanie pod postacią szeregu niby nic nie znaczących kresek.
W istocie był to zaszyfrowany przekaz, który można było odczytać wykorzystując .... technikę cyfrową.
Leon wiedział przecież w jakim kierunku pójdzie rozwój cywilizacji technicznej.
Zakodował więc te informacje które jego zdaniem będą bardzo ważne gdy technika cyfrowa będzie powszechnie dostępna i ktoś skojarzy te niby nic nie znaczące kreski z kodem.

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg

czwartek, 3 kwietnia 2014

Kim naprawdę był Leonardo da Vinci (cz.2)

Leon przeżegnał się i nacisnął czerwony guzik.
Potężne wrota akceleratora zaczęły się wolno zamykać. W ostatniej chwili Leon przypomniał sobie że zapomniał zabrać narzędzia po dokręceniu śrubunku. Pozostał tam klucz francuski i uniwersalna żabka.
Te narzędzia pozostawione w akceleratorze mogły doprowadzić do katastrofy.
Wbiegł więc do akceleratora, chwycił te nieszczęsne klucze i prawie już wychodził z wnętrza tej aparatury, gdy niespodziewanie dopadło go zwykłe kichnięcie. Praca w niskich temperaturach robiła swoje.
Na moment zamknął oczy i potężnie kichnął, narzędzia wypadły mu z ręki, próbował je pozbierać, ale wpadły pod obudowę potężnego Generatora Podstawy Czasu. Wrota akceleratora właśnie się domykały i Leon zdał sobie sprawę że już się nie wydostanie z wnętrza akceleratora. Chwilę potem potężna maszyneria ruszyła, a Leon stracił świadomość.

Leon ocknął się na polanie wśród lasu, było ciepło i słonecznie, w pierwszej chwili pomyślał że mimo woli znalazł się na weekendowym wypoczynku. Chwilę poleżał, beztrosko pławiąc się w promieniach słońca, gdy nagle przypomniał sobie co ostatnio robił.
Zaniepokojony rozejrzał się dookoła. Nigdzie śladu żywej duszy.
Odnalazł jakąś nikłą ścieżkę wydeptaną przez zwierzęta i zaczął nią iść. Ścieżka zawiodła go do wielkiego dziewiczego lasu. Tu już Leon trochę zwątpił - nigdy nie widział takiej dziczy, nie miał pojęcia gdzie jest i jak się stąd wydostać.
Przypomniał sobie ze szkoły że trzeba znaleźć rzekę i iść z jej biegiem. Po paru godzinach przedzierania się przez chaszcze trafił na nikły strumyk i poszedł z jego biegiem.
Po kolejnych godzinach morderczej wędrówki doszedł do miejsca gdzie strumyk wpływał do całkiem sporej rzeki. Tu Leon zanocował.
Był tak zmęczony że zasnął mimo przerażających odgłosów puszczy.
Rano Leon sklecił małą tratwę i zaczął spływ w dół rzeki. Prąd był dość wartki i niewiele brakło a porwał by go wodospad.
Wodospad był dość duży i bardzo urokliwy, Leona zdziwiło to że nie było przy nim żadnego ośrodka wypoczynkowego. Dzień dobiegał końca i Leon znów zanocował w puszczy pod gołym niebem.
Następnego dnia Leona dopadły czarne myśli - co jest grane? gdzie ja jestem?
Przeciągnął tratwę za wodospad i zaczął spływać z prądem rzeki. Po niedługim czasie natrafił na bród i świeże ślady przejazdu jakiegoś wozu.
Leonowi dodało to skrzydeł - nareszcie dotrze do ludzi. W najczarniejszych snach nie przewidział jakie to będzie spotkanie.
Podążył śladami tego pojazdu. Ślady były dość świeże i Leon był pewien że niedługo dogoni ten wóz.
Rzeczywiście po jakiejś godzinie intensywnego marszu zauważył pasącego się na łączce osiołka, rachityczny wóz i właściciela tego dobytku.
Był to zarośnięty chłop odziany w jakieś łachmany, który na widok Leona najpierw zaczął uciekać, ale Leon go dogonił.
Człowiek ten rzucił się do nóg Leona i o coś go błagał w nieznanym języku. Leon był przerażony nie mniej niż tubylec. Podniósł z kolan przerażonego chłopa i na migi pokazał że powinni ruszać w drogę.
Pod wieczór na horyzoncie widać było majaczącą zabudowę jakiejś osady.
Było jasne że przed nocą tam nie zdołają dotrzeć.
Tubylec wciąż w usłużnej pozie przygotował Leonowi dość smaczny, choć prosty posiłek i łoże do snu.
Noc była ciepła i bezchmurna.Leon leżał na wznak i rozmyślał o swojej niezwykłej przygodzie.
Nadal nie wiedział gdzie jest. Patrzył w przejrzyste niebo, podziwiał spadające gwiazdy i nagle zerwał się na równe nogi.
Uświadomił sobie nagle że w czasie tych nocy spędzonych pod gołym niebem, ani razu nie widział przelatujących samolotów, ani też żadnego satelity krążącego wokół Ziemi.
Od przerażonego tubylca też nie można było wydobyć słowa.
W końcu zmęczony zasnął.
Obudziła go poranna rosa i śpiew ptaków. Tubylec ze swoim zaprzęgiem zniknął. Na horyzoncie z porannych mgieł wynurzały się zarysy jakiejś osady.
Leon chcąc nie chcąc powlókł się w tym kierunku.

Ciąg dalszy w następnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg