sobota, 25 czerwca 2016

Jak cywilizowałem Amazonię (cz.24)

Docieram do człowieka który podejmuje się sprowadzenia turbiny do elektrowni wodnej.
Myślę że moc 20-25 kW wystarczy jak na początek, przecież jak na razie przewiduję tylko oświetlenie szałasów i co główniejszych ulic, placów i budynków administracji.
Zakupię jakieś ledowe źródła światła małej mocy i powinno wystarczyć. Jeśli będą niedobory to wprowadzę stopnie zasilania i ograniczenia w dostawach energii - jak w cywilizacji białych ludzi.
Główny problem ograniczający moc tego generatora to ciężar i transport do dżungli.
Po 3 dniach wszystko mam ustalone.
Za sprzedaną gorzałę dostałem 400$. 100$ dałem jako zaliczkę na poczet turbiny, za resztę kupiłem osprzęt elektryczny potrzebny do zelektryfikowania osady.
Turbina ma być za 2 miesiące, ten termin ustalam też z barmanem na kolejną dostawę 100 litrów gorzały.
Pora wracać do dżungli. Czas nagli, musimy wyprodukować 100 litrów gorzały, a w tych warunkach to nadzwyczaj ambitne zadanie.
Wracamy do osady skrótem. Powrót zajął nam 3 dni. Pytam dlaczego do cywilizacji białych ludzi płynęliśmy przez tydzień i to głównie z prądem rzeki, a wracamy w 3 dni?
Tubylcy coś kręcą, mącą i widać wyraźnie że nie chcą powiedzieć prawdy. Mają swoje tajemnice i chyba nigdy mi ich nie ujawnią. Niech i tak będzie, nie nalegam, jak będzie okazja to im się tym samym odwdzięczę.
Teraz w osadzie wszyscy angażują się w produkcję gorzały - od tego zależy elektryfikacja.
Pod moim nadzorem ekipa  wyszkolonych elektryków zakłada instalacje w szałasach, układa kable zasilające, inna ekipa przygotowuje "stopień wodny" do zainstalowania turbiny.
Prowadzę też intensywne szkolenia z zasad BHP przy korzystaniu z energii elektrycznej.
Tu wszystkie urządzenia są na 110V i całe szczęście bo niższe napięcie jest bezpieczniejsze dla ludzi całkiem nie obeznanych z elektrycznością.
Do tej pory wykorzystywałem alternator z samolotu Pabla, było to 24V prądu stałego więc nikt nie mógł sobie zrobić krzywdy.
Ostrzegam że nowa instalacja to 110V i to jest już niebezpieczne. Nikt mi nie wierzy. Jak drut może kogoś kopnąć, a nawet zabić? Co niby w tym drucie jest niebezpiecznego?
Coś czuję że bez praktycznego pokazu ciężko będzie ich przekonać do stosowania się do zasad BHP.
Oby tylko obyło się bez ofiar.
Zainteresowanie teorią elektryczności jest niewielkie i naprawdę obawiam się że może się to źle skończyć.
Muszę praktycznie ich przekonać że z elektrycznością żartów nie ma.
Z wymontowanych z samolotu Pabla podzespołów elektronicznych buduję prostą przetwornicę typu pastuch elektryczny - daje to wysokie napięcie, lecz mały prąd i doskonale nadaje się do zaprezentowania "mocy" prądu elektrycznego.
Zwołuję kolejne szkolenie z elektryczności. Zainteresowanie marne. Niedowiarkowie i sceptycy wciąż kręcą nosem na moje ostrzeżenia. Biorę do "obróbki" największego chojraka i niedowiarka. Ostrzegam go lojalnie że jak gołą ręką dotknie przewód pod napięciem to porazi go prąd.
Śmiechem kwituje moje ostrzeżenia, że niby jak? Ten tu drut go kopnie? Wszyscy rechoczą że robię ich w konia i nikt zdaje się nie wierzyć w moje słowa. Tubylec łapie za przewód i dostaje takiego kopa że omal nie stracił przytomności. Jest przerażony i nie może wydobyć słowa. Pozostali natychmiast stracili rezon i z przerażeniem patrzą na mnie, na przetwornicę i osłupiałego tubylca niedowiarka. Spokorniał natychmiast.
Wieść lotem błyskawicy roznosi się po osadzie. W godzinę mam chyba wszystkich mieszkańców osady na szkoleniu. Co odważniejsi chcą na sobie wypróbować działanie prądu.
Obniżam nieco napięcie tak by było czuć tylko bardzo mocne nieprzyjemne mrowienie. Każdy kto wypróbował już nie ma wątpliwości że z elektrycznością żartów nie ma.
Tym eksperymentem kolejny raz wzbudziłem podziw tubylców. Najbardziej podziwiali to że ja nad tą tajemną siłą panuję. Tajemna wiedza znacznie wykraczająca poza możliwości ich szamana.
Niebawem znaleźli się też eksperymentatorzy praktycznie wypróbowujący zastosowanie mojej przetwornicy - wrzucili przewód do rzeki i zaraz kilkanaście ryb pływało do góry brzuchem, no tego się po nich nie spodziewałem. W tak krótkim czasie znaleźć praktyczne zastosowanie zupełnie nieznanej im elektryczności, to znak że są inteligentni i szybko się uczą.
Oczywiście natychmiast potępiłem te poczynania i rozmontowałem układ elektroniczny przetwornicy zanim zrobią sobie krzywdę, lub wytłuką wszystko co żywe z rzece.
Po tych eksperymentach już nikt w osadzie poza katabasem nie ma wątpliwości że elektryfikacja to niezbędny element przystosowania plemienia do cywilizacji białego człowieka.
Katabas nadal jątrzy że to diabelski wynalazek i sprowadzi nieszczęście na wszystkich którzy go u siebie zastosują.

Rada Starszych jak zwykle zadała tradycyjne pytanie: Czy biały człowiek powszechnie korzysta z elektryfikacji?
Uświadomiłem im że gdyby nagle z jakiegoś powodu białym ludziom zabrakło energii elektrycznej, to cała cywilizacja białych ludzi pewnie upadła by w ciągu tygodnia.
To uzależnienie od prądu ich trochę zaniepokoiło, ale uspokoiłem ich że im to nie grozi, bo będą korzystać z prądu tylko do oświetlenia, więc nawet gdyby wystąpiła jakaś awaria to najwyżej będą jak dotychczas chodzić spać z kurami.

Jednocześnie z budowaniem linii zasilających i instalacji w szałasach trwają intensywne prace przy budowie "stopnia wodnego". Trzeba nieco spiętrzyć wodę, oczyścić koryto starorzecza i skierować więcej wody do napędu turbiny. Brak rąk do pracy, brak fachowców, ale zapał jest taki że wszyscy nawet w "czynie społecznym" pracują chcąc mieć własny udział w tej epokowej inwestycji.
Na budowie "stopnia wodnego" pojawiam się rzadko - powiedziałem co mają zrobić i niech ton robią, spiętrzyć wodę to przecież nie jest to wielka sztuka wymagająca stałego nadzoru. Nawet bobry to potrafią.

Nieoczekiwanie zostałem pilnie wezwany na budowę tamy. Ekipa czyszcząca koryto rzeki natrafiła na dziwne znalezisko i nikt nie wie co to jest i jak znalazło się w ich rzece.
Nie miałem czasu, bo pracowałem nad projektem głównej rozdzielni i stacji transformatorowej, ale zaintrygowany opisem znaleziska udałem się na budowę.
Tubylcy pogłębiający nurt rzeki trafili ponoć na jakieś nieznane im "żółte kamienie" jak to określili i kawałki przegniłego powiązanego lianami drewna. Te "żółte kamienie" są bardzo ciężkie.
Po przybyciu na budowę zobaczyłem stos tych "żółtych kamieni" wydobytych z dna rzeki i resztki jakiejś zbutwiałej już tratwy.Obejrzałem te "żółte kamienie"- to było złoto!!!
Samorodki złota w większości wielkości pięści dorosłego człowieka, był usypany z tego stos, na oko oceniając jakaś tona złota, ponoć na dnie rzeki jest tego jeszcze sporo.
Z wrażenia zaniemówiłem. Dla tubylców to fortuna, ale i śmiertelne zagrożenie dla całego plemienia.
Jeśli ta wiadomość przedostanie się do cywilizacji białych ludzi, to gorączka złota w tydzień ich unicestwi i nic nie uchroni ich od zagłady.
Nie mogą się dowiedzieć jaką wartość mają te "żółte kamienie" w cywilizacji białego człowieka.
Polecam wydobyć wszystkie te niezwykłe "kamienie" i zdeponować je w strzeżonym miejscu.
Ja zajmę się ich badaniem i ich przydatnością dla tubylców.
Polecenie jak zwykle tubylcy wykonali szybko i solidnie. Mam więc grubo ponad tonę złota zdeponowaną w skarbcu bankowym.
Teraz muszę się zastanowić jak je spożytkować by nie narazić tubylców na inwazję poszukiwaczy złota.

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg