piątek, 9 lutego 2018

Jak cywilizowałem Amazonię (cz. 32 - ostatnia)

Udało mi się odnaleźć Pabla. Pracował jako kierowca mini busa wożąc turystów i cały czas marzył że uda mu się zebrać tyle kasy by wydzierżawić awionetkę i wrócić do turystycznego latania.
Na mój widok Pablo wyraźnie się ucieszył, ale to była taka radość przez łzy. Przecież to przeze mnie stracił samolot i wpakował się w niezłe tarapaty.
Opowiedział mi historię swojej ucieczki.
Gdy ja udałem się ze świtą tubylców na spotkanie ze starszyzną plemienną, Pablo skorzystał z okazji i zabrał jedną z łodzi zacumowanych na uboczu. W pośpiechu nie sprawdził w jakim stanie jest łódź, nie miał żadnych zapasów żywności, nie miał pojęcia ile go dzieli od cywilizowanego świata.
Łódź okazała się przeciekającym wrakiem i niewiele brakowało aby Pablo nie utonął wraz z nią w rwącym nurcie rzeki. Nie miał żadnych zapasów żywności i już drugiego dnia pożałował że nie posłuchał mojej rady by jakoś rozsądniej zaplanować ucieczkę. Na odwrót jednak było już za późno. Żywił się surowymi rybami które z trudem złowił i owocami znalezionymi w dżungli. Po pięciu dniach tej żeglugi łódź zupełnie nie nadawała się do pływania. Pablo wygłodzony, zmęczony był u kresu sił. Mówił że miał już halucynacje i był przekonany że nie wyjdzie z życiem z tej przygody.
W zakolu rzeki trafił na sporo powalonych drzew, które naniosła tu rzeka po ulewnych deszczach i z nich sklecił prymitywną tratwę poprzeplataną gałęziami i resztkami sił wydostał się do głównego nurtu rzeki i płynął dalej.
Sam nie wie ile jeszcze trwał ten niekontrolowany spływ na tej prymitywnej tratwie.
Na tej tratwie znaleźli go Indianie, ale już tacy cywilizowani i pomogli mu wrócić do sił i do cywilizacji.
Ci Indianie niemal w ostatniej chwili uratowali Pabla, bo parę kilometrów dalej był wodospad i Pablo nawet gdyby był przytomny nie byłby w stanie tak manewrować tą prymitywną tratwą by nie podzielić losu mojego pra... pra... pra... dziadka i jego przyjaciół.
Pablo gdy już dotarł do cywilizacji próbował zorganizować jakąś ekspedycję ratunkową dla mnie.
Niestety nikt nie chciał latać nad tymi terenami gdzie tak niefortunnie zakończyliśmy swoją wyprawę.
Próbował nagłośnić sprawę w mediach, ale poza paroma wywiadami w prasie brukowej nikt nie kwapił się by ruszyć z pomocą. To byłaby zbyt niebezpieczna i kosztowna wyprawa, a ja nie byłem przecież jakimś znanym globtroterem, czy celebrytą, więc i chwała byłaby żadna gdyby nawet udało się mnie odnaleźć.
Po kilku nieudanych próbach zorganizowania jakiejś misji ratunkowej Pablo w końcu odpuścił, bo cóż mógł więcej zrobić? Nie ja pierwszy i pewnie nie ostatni przepadłem bez śladu w amazońskiej dżungli.

Teraz Pablo był ciekawy mojej historii. Opowiedziałem mu w skrócie wymyśloną historię zupełnie inną niż to było w rzeczywistości, bo przecież taka sensacyjna historia wzbudziłaby bez wątpienia zainteresowanie mediów i ciekawość różnych poszukiwaczy przygód, czy awanturników, a już historia ze złotem niechybnie sprowadziłaby na tubylców rzesze typów spod ciemnej gwiazdy i ich zagładę.
Powiedziałem więc że żyłem wśród tubylców parę lat, a gdy już na tyle uśpiłem ich czujność że byli przekonani że nie nawieję starannie przygotowałem ucieczkę i opuściłem ich bez żalu i bez pożegnania.
Przez te lata nauczyłem ich trochę życia cywilizowanych ludzi, uprawy ziemi, budowy solidniejszych szałasów i innych praktycznych rzeczy.

Po tych opowieściach nastała chwila kłopotliwego milczenia. Pablo jakoś nie miał śmiałości upomnieć się o należne mu wynagrodzenie, o zrekompensowaniu utraty awionetki nie wspominając.
Zapytałem więc ile taka awionetka może kosztować. Pablo podał jakąś niewygórowaną kwotę za używaną paroletnią awionetkę i dodał że ma już odłożoną prawie połowę tej sumy i może za 3-4 lata uda mu się kupić taki samolocik.
Powiedziałem Pablowi że właśnie przyjechałem by uregulować z nim rachunki. Wymyśliłem że moja wyprawa była ubezpieczona na wysoką sumę i teraz firma ubezpieczeniowa wypłaciła mi odszkodowanie które bez problemu wystarczy na zakup prawie nowej awionetki, bo bez jego wiedzy i jego awionetkę też ubezpieczyłem. Pablo zaniemówił. Po paru dniach wybrał odpowiadającą mu awionetkę i znów cały szczęśliwy zasiadł za sterami. Wybraliśmy się na podniebną wycieczkę starannie i szerokim łukiem omijając tereny gdzie tak niefortunnie zakończyła się nasza poprzednia wyprawa.

Rachunki miałem uregulowane. Z czystym sumieniem mogłem powrócić do domu.
Przez te lata spędzone w dżungli odwykłem od cywilizowanego świata. Drażnił mnie wszechobecny pośpiech, nasilony ruch samochodów, spaliny, bruk i asfalt miasta, zgiełk i tłok.
Marzyła mi się samotność, lub co najwyżej odludzie, nie spieszno było mi do europejskiej cywilizacji, która z tutejszą rzeczywistością była totalną galopadą, ludzi, samochodów, terminów, spraw itp.
Wybrałem więc na środek transportu do Europy statek handlowy. Tu w spokoju i powoli będę wracał do cywilizacji białych ludzi.
Statek wypływał z peruwiańskiego portu i przez Kanał Panamski płynął do Lizbony, a potem do Hamburga.
Rejs miał trwać ok. 4-5 tygodni jeśli nie wystąpią jakieś nieprzewidziane problemy.
Po zamustrowaniu na statku sięgnąłem po przesłanie Rady Starszych wystosowane do cywilizacji białego człowieka. Zdumiała mnie życiowa mądrość tych prostych ludzi i ich filozofia życia.

Wzywali w swym przesłaniu do opamiętania - ogarnijcie się biali ludzie, zawróćcie, bo zbłądziliście, nie idźcie dalej tą drogą. Dokąd zmierzacie w swym ślepym pędzie?  Zwolnijcie, wyluzujcie, wszystkiego w życiu mieć nie będziecie i wszystko nie jest wam potrzebne. Dzierżawicie od Boga te kilka chwil na tej ziemi i nie znacie dnia ani godziny kiedy będziecie musieli przejść na drugą nieznaną stronę - nic ze sobą z tego życia nie zabierzecie, a życie dane jest wam tylko raz.
Uszanujcie drugiego człowieka, nie gońcie za zyskiem za wszelką cenę, szanujcie naturę i rozsądnie korzystajcie z jej zasobów, zostawcie coś po sobie dla przyszłych pokoleń - dla waszych dzieci. Poświęćcie im więcej czasu i uwagi, bo to dla nich ważniejsze niż marne rzeczowe prezenty. Szanujcie swój czas, nie trwońcie go na pracę ponad siły, bo to najcenniejsze co jest wam dane, a czasu nie kupicie za żadne zarobione pieniądze - to czas waszego życia.

Nie podejrzewałem nawet że Rada Starszych to takie gremium mędrców i filozofów.
Zapewne przez cały czas mojego pobytu u nich mieli mnie za głupa i oszołoma, gdy wprowadzałem w ich plemieniu reformy białego człowieka, ale cierpliwie, wyrozumiale i taktownie znosili to wszystko, bo zgodnie z ich proroctwem/przepowiednią przeznaczenie musiało się wypełnić.
Nawet zacząłem żałować że ich opuściłem, ale przecież musiałem to zrobić by białym ludziom przynieść to przesłanie. Wypełniłem swoją misję zarówno wobec nich jak i wobec białych ludzi.
Zdaję sobie sprawę że ich przesłanie to wołanie na puszczy - kto by słuchał rad jakichś prymitywnych pierwotnych ludzików z dżungli na końcu świata.
Zastanawiam się czasem czy nie skorzystać z ich zaproszenia i nie wrócić do nich i w spokoju dożyć wśród nich swoich dni.

Szanowny Czytelniku, jeśli przeczytałeś wszystkie odcinki tej opowieści to wiesz już dlaczego nie podaję dokładnej lokalizacji tej pierwotnej indiańskiej cywilizacji. Nie chciałbym by jacyś odkrywcy/łowcy przygód/awanturnicy zakłócili ich spokój. Ostrzegam też przed poszukiwaniem złota. Tubylcy zapowiedzieli że każdego intruza który wtargnie do ich krainy skrócą o głowę. Proroctwo/przepowiednia się wypełniła i oni nie chcą już znać cywilizacji białych ludzi.
Tak więc dla waszego bezpieczeństwa nie zapuszczajcie się w tamte rejony.
Zastanówcie się też czasem nad przesłaniem Rady Starszych.
Oni tam żyją naprawdę szczęśliwi, a czy wy jesteście szczęśliwi żyjąc w tym zgiełku, pośpiechu i stresie w asfaltowo/betonowej dżungli? Pomyślcie o tym czasem.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz