piątek, 7 marca 2014

Finansowanie badań (cz.2)

Panowie ci rozmawiali z innymi wymownie patrząc w moją stronę. Po kilku minutach czułem się wręcz osaczony i zaszczuty niewybrednymi uwagami współpasażerów.
Postanowiłem przetrwać te ataki z naukowym stoickim spokojem.
Teraz pewnie by nadwątlić moje naukowe morale, przechwalali się głośno swoimi przekrętami i sztuczkami w oszukiwaniu kontrahentów i klientów.
Z ich rozmów wynikało że w negocjacjach najważniejsza jest pokerowa zagrywka, kamienna twarz i cynizm, wtedy można ugrać najwięcej.
Cóż było robić? Zacisnąłem zęby, choć miałem ochotę wygarnąć im co o nich myślę.

Gdzieś nad Belgią pilot zakomunikował że  prawdopodobnie nie będziemy mogli wylądować w Paryżu z powodu nagłej i gwałtownej burzy i polecimy do Lionu.
Ten komunikat został przyjęty z dość niechętnym zrozumieniem, ale trudno - siła wyższa.
Mnie to bardzo odpowiadało - zawsze to bliżej Marsylii i trochę grosza się zaoszczędzi.
Znów pojawiły się kąśliwe uwagi pod moim adresem: Ciekawe co pan ma w tym bagażu podręcznym?
- pewnie konserwy, bo na obiad w restauracji bidoka nie stać. I salwa śmiechu.

Po kolejnych kilku minutach pilot poinformował że również w Lionie gwałtownie pogorszyły się warunki i nie dostaniemy zgody na lądowanie i musimy kierować się na lotnisko w Marsylii.
Dla mnie to był dar losu, ale reszta pasażerów wręcz sugerowała żeby siłą zmusić pilotów do lądowania w Lionie.
Ostatecznie zwyciężył zdrowy rozsądek i lecieliśmy w kierunku Marsylii.
Moim współpasażerom popsuł się humor, co miało tą dobrą stronę że skończyły się złośliwe uwagi pod moim adresem.
Jakieś 200 km przed Marsylią  nagle zapanował jakiś niepokój w kokpicie. Słychać było nerwowe podniesione głosy i przekleństwa.
Pasażerowie zaniepokojeni spoglądali w stronę kabiny pilotów.
Po chwili z kabiny wyszedł kapitan i opanowanym głosem zakomunikował że nie mamy szans dolecieć do Marsylii z powodu .... braku paliwa i prawdopodobnie będziemy awaryjnie lądować gdzieś na przypadkowej autostradzie, bo zabraknie jakieś 15-20 litrów paliwa.
Wśród tych jeszcze parę minut temu pewnych siebie bufonów wybuchła panika.
Ja spokojnie siedziałem na swoim miejscu tuż przy drzwiach.

Lecieliśmy na wysokości 10 000 metrów, pilot poinformował że dla oszczędności lecimy na jednym silniku systematycznie tracąc wysokość.
Wtedy ja zaproponowałem że mogę uratować sytuację bo akurat mam 20 litrów paliwa, ale życzę sobie po 1000 ojro za litr.
Trzeba było widzieć ich miny - co? 1000 ojro za litr? Zdzierstwo, skandal - to najłagodniejsze komentarze.
Odpowiedziałem ze spokojem że nic z ceny nie opuszczę, a wręcz przeciwnie - każdy 1000 metrów niżej, cena wzrasta o 200 ojro za litr.
W pamięci miałem ich słowa że podstawa w negocjacjach to spokój i pokerowa twarz.
Próbują negocjować cenę na wysokości 7000 metrów - ja żądam 1600 ojro za litr.
Mam świadomość że najdalej na wysokości 1000 metrów oddam to paliwo za darmo, ale jak na razie zachowuję kamienną twarz pokerzysty.
Na wysokości 2000 metrów wytaczają kolejny argument: Ty też zginiesz - a ja im wówczas pokazuję kawałek namiotu i mówię że to spadochron i podaję nową cenę - 2500 ojro za litr.
Moje opanowanie, kamienna twarz i ten skrawek namiotu, oraz ręka na klamce drzwi samolotu zrobiły swoje - całkiem wymiękli i wyskakiwali z kasy że aż miło.
Oddałem im to paliwo po 2500 ojro za litr i bez problemu wylądowaliśmy w Marsylii.
Utarłem nosa tym bufonom, być może nauczy ich to szacunku dla innych ludzi.
Zarobiłem na tym 50 000 ojro i wcale nie mam wyrzutów sumienia ze ich wykorzystałem.

Po wylądowaniu, linie lotnicze wypłaciły mi 10% wartości samolotu, a lotnisko 10% wartości akcji ratowniczej.
Dostałem też tytuł: Honorowego Ratownika Lotniczego, a to upoważnia mnie do podróży samolotem każdej linii lotniczej bez poddawania się kontroli na lotnisku.
Mój adwokat (tak - stać mnie teraz na prywatnego adwokata) próbował uzyskać jakąś kwotę od towarzystw ubezpieczeniowych, argumentując że uratowałem ich od wypłat znacznych odszkodowań, ale nic nie wskórał.
Odmówili podpierając się paragrafem w warunkach ogólnych, że wypłacają tylko za zaistniałe zdarzenia ubezpieczeniowe, a tu do zdarzenia nie doszło.

Takim oto sposobem pozyskałem znaczne środki na prowadzenie badań.
Odebrałem swoją katedrę z lombardu i stać mnie na godne życie stosowne mojemu statusowi naukowemu i społecznemu.

Wyjazd okazał się również naukowym sukcesem. Odkryłem kim naprawdę był Leonardo da Vinci i przedziwną historię jego życia.
Oczywiście podzielę się z Państwem tym odkryciem.
Historia będzie dość długa i zapewne opublikuję ją w odcinkach, by nadmiernie nie forsować czytelników.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz