niedziela, 2 marca 2014

Finansowanie badań (cz.1)

Wszyscy zapewne wiedzą że prowadzenie badań naukowych w Polsce to istna droga przez mękę.
Dotyczy to zwłaszcza finansowania badań.
Budżet na badania z roku na rok jest skromniejszy, więc naukowcy skazani są na chałtury na rzecz przemysłu, ograniczanie badań, lub wyjazdy na tzw. "naukowe saksy" - pracując jako wyrobnicy naukowi na zagranicznych uczelniach.
W trakcie prowadzonych badań nad postacią Leonarda da Vinci (patrz pierwszy wpis na blogu), koniecznie musiałem wyjechać na kilka/kilkanaście dni do Francji i Włoch w celu zweryfikowania śmiałej tezy naukowej.
Przyznam szczerze że było to w okresie kiedy moja samodzielna katedra była w apogeum kryzysu finansowego.
Oszczędzałem na czym się da, ale ten wyjazd był absolutnie konieczny, gdyż była szansa na epokowe odkrycie i prócz sławy na zastrzyk gotówki jeśli moja śmiała teza się potwierdzi.
Zrobiłem wstępny kosztorys wyprawy i stwierdziłem że finansowo nie wydolę.
Zastawiłem więc w lombardzie moją katedrę pod śmieszną kwotę 5000 zł. sprawdziłem koszty wynajmu samochodu we Francji, koszty paliwa, noclegi, wyżywienie i niestety trochę brakowało, by wyjazd zrealizować.
Postanowiłem maksymalnie zredukować koszty i tak: We Francji wypożyczę skuter zamiast samochodu, zabiorę ze sobą namiot i zaoszczędzę na noclegach, było lato więc zapewne znajdę szczaw i mirabelki i te kilkanaście dni przetrwam.
W ostatniej chwili wpadłem na pomysł zabrania ze sobą 20 litrów paliwa do skutera - zawsze to taniej niż we Francji.
Zrezygnowałem też z lotu samolotem rejsowym i załapałem się na lot czarterowy organizowany przez jakąś organizację biznesmenów, którzy lecieli tam negocjować jakieś ważne kontrakty.

To był lot do Paryża, a ja docelowo miałem dojechać do Marsylii.
Lot był nieco opóźniony z powodu jakiejś niegroźnej podobno usterki technicznej i rzeczywiście po godzinie opóźnienia wystartowaliśmy z Okęcia.
Towarzystwo świetnie się znało, ja byłem tam obcy, ale życzliwie przyjęty. Ten i ów zagadał do mnie pytając z jakiej jestem branży, ale gdy się przedstawiłem okazywało się że nie mamy wspólnych tematów do rozmowy.
Nagle wśród pasażerów zauważyłem dwie znajome mi twarze. Byli to pożal się Boże "biznesmeni" hołdujący zasadzie że pierwszy milion trzeba ukraść.
W swoim czasie zaproponowali mi przeprowadzenie niezależnych badań nad wpływem na środowisko szczelinowania hydraulicznego w poszukiwaniach i wydobyciu gazu łupkowego.
Podobno ogłosili przetarg na te badania i między innymi do mnie jako uznanego autorytetu w świecie nauki skierowali ofertę tych badań.
Był to dla mnie czas podobnie trudny finansowo, więc ofertę przyjąłem.
Skalkulowałem wstępnie koszty badań, odjąłem na wszelki wypadek 20% i złożyłem ofertę.
Przetarg wygrałem.
Panowie "biznesmeni" spotkali się ze mną  i zaznaczyli że głównie zależy im na czasie. Wyniki mają być możliwie szybko i nawet godzą się na 30-50% wzrostu kosztów.
Zaproponowałem że wstępne wyniki przedstawię za ok. 30 dni.
To zbyt długo - nalegali. Stanęło w końcu na tym że spotkamy się po 2 tygodniach.
Wypłacili nawet skromną zaliczkę i ostro zabrałem się do pracy.

Po 2 tygodniach miałem już prawie gotowy raport. Obawiałem się trochę jak zostanie przyjęty, bo pochlebny dla tej metody to on nie był.
Dołożyłem wszelkiej naukowej staranności i rzetelności do jego opracowania, czego wyraźnie życzyli sobie moi zleceniodawcy.  
Na spotkanie przyszli panowie, nieco jakby nieobecni, a ja zacząłem swoją prezentację.
Po chwili zorientowałem się że panowie wcale nie słuchają mojej prezentacji.
Byłem zaskoczony, bo podobno zależało im na czasie i rzetelności badań, a ich jakby wyniki nie interesowały.
Udając że niczego nie zauważam prowadziłem dalej prezentację. Po kilkunastu minutach panowie zarządzili przerwę. Byłem nieco zdezorientowany, bo nie znoszę gdy ktoś mi przerywa w kluczowym momencie prezentacji, ale co było robić - nasz klient, nasz pan.

W trakcie przerwy podszedł do mnie jeden z panów i bez ogródek zagadał: Wie pan my doskonale wiemy jaki wpływ na środowisko ma ta metoda, niech pan nie traci czasu na badania, my mamy gotowe wyniki i wystarczy że pan się pod nimi podpisze.
Zdębiałem.
To jak- macie wyniki i zlecacie kosztowne i pracochłonne badania?
- No wie pan to tak jak w polityce - udajemy ze coś tam zlecamy, bo przecież nie zaproponujemy panu kasy wyłącznie za sam podpis pod wynikami.
Poprosiłem o te wyniki. Drastycznie odstawały od moich wstępnych ustaleń i wskazywały na wręcz dobroczynny wpływ na środowisko.
Byłem zbulwersowany i kategorycznie odmówiłem podpisania się pod takim fałszerstwem.
Zaproponowali wynagrodzenie o 100% wyższe - odmówiłem, zaproponowali 300% więcej - odmówiłem, zaproponowali 500% więcej - odmówiłem.
Stwierdzili więc że jestem frajerem nawiedzonym, że w życiu do niczego nie dojdę i że oni zadbają już o to abym grosza złamanego nie dostał z budżetu na badania i zniszczą moja naukową karierę i reputację.

W takich oto okolicznościach rozstałem się z tymi panami i trzeba przyznać że że danego słowa dotrzymali w części dotyczącej sfery finansowej.
Skończyły się dla mnie granty na badania, a zaczęło się podkopywanie mojego dorobku i autorytetu naukowego.
Teraz niespodziewanie znów wpadliśmy na siebie na pokładzie samolotu.

Dalszy ciąg w następnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg

1 komentarz:

  1. Bardzo fajnie! Podoba mi sie cały blog, a artykuły na bieżąco zamierzam czytać, bo można się wiele dowiedzieć.

    OdpowiedzUsuń