niedziela, 10 maja 2015

Jak cywilizowałem Amazonię (cz.7)

Próbuję przeprowadzić jakiś wywiad o moim tajemniczym Rodaku. Okazuje się że podobno coś dla mnie zostawił. Kolejna niespodzianka - jakaś wiadomość z przeszłości?
W tej osadzie gdzie przyjmowało mnie najwyższe naczalstwo plemienia, jest podobno przeznaczona dla mnie jakaś tajemnicza skrzynka, której strzegą od dawien dawna jak oka w głowie najważniejsi dostojnicy plemienia.
Niezwłocznie wyruszamy do "stolicy" jak w myślach nazywam tą osadę. Gdy tam docieramy, powtarzają się sceny uroczystego powitania, a mnie wręcz roznosi ciekawość, co to za niespodzianka mnie czeka.
Po ceremonii powitalnej, wyglądający na najstarszego, członek plemienia przynosi mi z szałasu tajemniczy pakunek zawinięty w skórę jaguara i wręcza mi go z nabożną czcią. Odwijam zawiniątko i widzę drewnianą szkatułkę/skrzyneczkę, otwieram i oczom nie wierzę.
To coś w rodzaju księgi, pisane farbą/tuszem używanym przez Indian do malunków ciała, na skórzastych liściach jakiejś miejscowej rośliny. Te "kartki" zachowały się w całkiem dobrym stanie, pismo też jeszcze wyraźne, widać pisane ręką człowieka nienawykłego do pisania, ale da się bez trudu odczytać.
Rzucam się do lektury. Niektóre "liście/kartki" nieco skruszałe po brzegach i niektórych słów nie da się odczytać, ale i tak mam nadzieję że zdobędę jakieś pewne i rzeczowe informacje, a nie tylko "proroctwo do wypełnienia".

Zaczynam czytać: Nazywam się Antoni Socha. Urodziłem się w 1778 roku  w Polsce  w parafii Tucz .... (wykruszony kawałek liścia), to jest siedem wiorst od Szydłowa i piętnaście wiorst od Stopnicy.
Jakbym obuchem w głowę dostał - nieprawdopodobne - to moje rodzinne strony!
Socha - to panieńskie nazwisko mojej babci.
Antoni Socha - to jednak nie rodzinna legenda że był to brat jej dziadka, który walczył pod Racławicami, a potem ponoć wyjechał do Ameryki i ślad po nim zaginął.
Świat wokół mnie przestał istnieć. Ta lektura tak mnie pochłonęła że po zapadnięciu zmroku jeszcze długo w noc tubylcy musieli mi świecić pochodniami, a ja czytałem.
To dlatego takie wspomnienia wzbudzał u mnie ich język i te powiedzenia typu: zasuwać piechtą.
Tak więc poznawałem niezwykłe losy mojego krewniaka - w myślach nazwałem go pra pra ... dziadkiem, choć tak naprawdę pra, pra ... dziadkiem nie był.

Był najstarszym z siedmiorga rodzeństwa. Miał cztery siostry i dwóch braci. Rodzice byli biedakami i gospodarowali na dwóch morgach. Jak tylko skończył 10 lat wysłali go "na służbę" do bogatych gospodarzy.
Pracował tam za kąt do spania i łyżkę strawy. Pracował w polu i przy obrządku zwierząt w gospodarstwie.
Tułał się po różnych gospodarzach i wsiach, czasem bardzo odległych od rodzinnej wsi.
Tęsknił za rodzeństwem i domem rodzinnym. Do rodzinnego domu wracał na parę dni w okolicach Bożego Narodzenia i po Nowym Roku znów wracał "na służbę".
Gdy skończył 15 lat, gospodarze oprócz wiktu i dachu nad głową płacili mu jednego rubla miesięcznie.
Jaką to miało wartość, nie pisze, ale sądzę że niewiele tego było.
W 1794 roku mając 16 lat był parobkiem u bogatego chłopa w okolicy Krakowa.
W tym to roku Kościuszko wzniecił powstanie i obiecał chłopom ziemię na własność. Antek, gorąca głowa miał już dość tułaczki i dołączył do powstania.
Brał udział w bitwie pod Racławicami i nawet został bohaterem jakiegoś śmiałego szturmu kosynierów.
Po upadku powstania musiał uciekać z kraju. Tułał się przez kilka lat po różnych krajach Europy, na emigracji nauczył się pisać i czytać w swoim ojczystym języku, w końcu trafił do Włoch i przyłączył się do Legionów tworzonych przez Dąbrowskiego, z nadzieją że kiedyś uda się wywalczyć wolną i niepodległą Ojczyznę.
Z Włoch nie trafił jednak do Polski. Został wysłany wraz ze swoim oddziałem do tłumienia powstania murzyńskiego na Haiti.
Przeżył koszmarną podróż statkiem przez Atlantyk, ale po przybyciu ciężko się rozchorował i nie brał udziału w żadnych walkach. Jego oddział został zdziesiątkowany w walkach i przez tropikalne choroby.
Żołnierze masowo dezerterowali i on wraz z czterema kolegami również zdezerterowali.
Uciekli najpierw do Meksyku, ale tam też jakoś nie mogli się odnaleźć i skuszeni opowieściami o skarbach amazońskiej dżungli ruszyli na poszukiwanie legendarnych skarbów Indian.
Najpierw płynęli statkiem pod prąd jakieś wielkiej rzeki (prawdopodobnie Amazonki), potem zbudowali 3 łodzie i przez kilka tygodni dalej płynęli pod prąd tej wielkiej rzeki.
Po wielu niebezpiecznych przygodach, dotarli do dopływu tej wielkiej rzeki i znów kilkanaście dni płynęli pod prąd. Była to bardzo niebezpieczna i mordercza wyprawa.
Nic nie pisze czym się kierowali, skąd wiedzieli gdzie płynąć, czy mieli jakąś mapę, czy tylko zasłyszane opowieści, lub na chybił trafił.
Po kolejnych kilkunastu dniach ,za kolejnym wodospadem trafili na .... złoto.
Złoto było wprost na brzegu, wypłukiwane przez wodospad. Tego złota były nieprzebrane ilości.
Zbudowali dużą tratwę, załadowali tego złota ile się dało i zaczęli spływać w dół rzeki.
Trochę się im tego złota po drodze pogubiło przy przeprawach przez kolejne wodospady, ale i tak mieli ponoć tyle że każdy nie był w stanie udźwignąć przypadającej mu części.
Niestety, złapała ich na rzece tropikalna ulewa i w porę nie dostrzegli kolejnego wodospadu.
Porwał ich prąd rzeki i wszyscy wraz z tratwą spadli w otchłań wodospadu.
Wszyscy współtowarzysze pra,pra ... dziadka zginęli.
On jeden przeżył, ale miał złamaną nogę. Niechybnie też zginąłby w dżungli, ale znaleźli go Indianie i się nim zaopiekowali.
Pra, pra ... dziadek dalej opisuje znaną mi z własnego doświadczenia historię: Proroctwo/przepowiednia o misji białego człowieka ratującego indiańskie plemię od zagłady i nieuchronność zdarzeń opisanych w przepowiedni.
Nieprawdopodobne - minęło ponad 200 lat, a opowiadanie nie zmieniło się ani na jotę.
Jestem poniekąd w znacznie lepszej sytuacji - mogę się z nimi porozumiewać - kilku zna całkiem dobrze język polski, jestem zdrów - o przygodzie z anakondą prawie już zapomniałem, gwarantują mi bezpieczeństwo i wolność, oraz obiecują hojną zapłatę po wykonaniu mojej misji.
Chyba niepotrzebnie się martwię, nie ma co panikować.

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz