niedziela, 3 maja 2015

Jak cywilizowałem Amazonię (cz.6)

Sprawa wyglądała beznadziejnie. Mam przed sobą ludzi żyjących niemal jak w epoce kamienia łupanego, a im się marzy przeskok do cywilizacji XXI wieku. Przecież to monstrualna bzdura, absurd i nonsens.
Nie ma innego wyjścia - muszę im to jakoś wybić z głowy.
Próbuję tłumaczyć że biały człowiek do tego poziomu cywilizacji dochodził tysiące lat - oni na to że nie szkodzi - poczekają, nic pilnego, mają czas. Mam wrażenie że nie rozumieją co to tysiąc lat.
Pytam więc który ich zdaniem mamy rok. Nikt nie rozumie pytania, upewniam się że nie mają żadnego kalendarza, nikt nie wie ile ma lat, czy oni w ogóle potrafią liczyć? Nic do nich nie dociera.
Wytaczam więc kolejny argument: Kontakt z cywilizacją białych ludzi ich zniszczy, pojawią się choroby z którymi oni nie potrafią walczyć, pojawią się zgubne nałogi, wyginie ich plemię.
Odpowiedź jest niezmienna. Jest proroctwo i ono musi się wypełnić.
Ja tu jestem po to żeby ich plemię uratować od zagłady i to mi się uda, bo tak jest w przepowiedni.
Groch o ścianę. Nic do nich nie trafia. Miał rację Pablo - trzeba stąd wiać.
Postanawiam że niby się nad wszystkim zastanowię, przemyślę, zaplanuję i zaczniemy przystosowanie plemienia do cywilizacji białego człowieka.
Tymczasem chcę trochę czasu, aby to przemyśleć i odpowiednio zaplanować.
Oczywiście starszyzna wyraża na to zgodę. Mam spokojnie obserwować ich życie, zwyczaje i wszystko co tylko zechcę, oczywiście każdy bez wyjątku jest zobowiązany maksymalnie mi pomagać i spełniać każde moje życzenie.
Chcę więc powrotu do tej osady gdzie teraz jest Pablo. Musimy się spokojnie naradzić i zaplanować ucieczkę.

Następnego dnia wracamy do osady. Tak mnie wkurzyli że kazałem się nieść w nosidle. Przyjęli to z entuzjazmem - gdybym wiedział że tak się ucieszą zasuwałbym piechtą.
Po przybyciu do osady szukam Pabla. Gdzieś przepadł i nikt nie wie gdzie jest. Zapada noc, idę spać z Pablem pogadamy jutro.
Rano szukam Pabla, rozpytuję wszystkich o niego - nikt nic nie wie. Przed południem sprawa się wyjaśnia - Pablo wypożyczył sobie jedną z łódek i dał nogę, wykorzystał zamieszanie z moją wyprawą do starszyzny plemiennej i zwiał.
Jestem załamany. Wygląda na to że utkwiłem tu na dobre. Bez Pabla nie mam co marzyć o ucieczce z tego grajdoła. Następne dni chodzę skołowany i miejsca sobie znaleźć nie mogę. Gospodarze dyskretnie mnie obserwują i być może podejrzewają że spróbuję pójść w ślady Pabla.
Nawet nie ma co marzyć teraz o ucieczce, zresztą mam świadomość że w dżungli sam sobie nie poradzę, nawet nie wiem jaka odległość dzieli mnie od cywilizowanego świata.

Nie mam wyjścia muszę podjąć się tego karkołomnego zadania, choć z góry wiem że nie ma szans powodzenia.
Od czego zacząć? Nieustannie zadaję sobie to pytanie.
Postanawiam przez jakiś miesiąc obserwować ich codzienne życie, zwyczaje, może coś przyjdzie mi do głowy.
Próbuję ustalić ilu ludzi liczy ich plemię, ale tego nikt nie wie - odpowiadają ni z gruszki ni z pietruszki że mnogo, mnogo ... powtarzane kilka razy. Ile to jest mnogo w ich rachubie trudno ustalić.
Ich życie wydaje się monotonne i przeraźliwie nudne.
Zazwyczaj budzą się do życia wraz ze wschodem słońca, a idą spać zaraz po zmierzchu.
W trakcie dnia codzienne czynności jakieś trzy posiłki, kobiety zajmują się dziećmi i szałasem, oraz własnymi plotkami, a mężczyźni, albo polują w dżungli, lub łowią ryby.
To koczownicy, w jednym miejscu mieszkają góra 2-3 lata i przenoszą się w inne które opuścili parę lat temu i tak krążą po dżungli przez całe życie.
Ich dobytek to prymitywne narzędzia i prymitywna broń, do tego jakieś gliniane garnki. Chodzą prawie nago z przepaskami z liści na biodrach. Mężczyźni swoje atrybuty osłaniają czymś w rodzaju tuby, która zawsze jest w pozycji "prezentuj broń".
Jeśli polowanie lub połów były szczególnie udane, to bywa że przez 2-3 dni nic nie robią.
Jedzą, gadają, śmieją się - słowem impreza nieustająca.
Jak pożywienie się kończy idą na łowy, żyją ze zbieractwa i myślistwa.
Zwiedzam kilka ich wiosek, są rozrzucone po dżungli nieraz o 2-3 dni drogi, ale widać że mają ze sobą dobre kontakty.
W każdej z wiosek żyje od 50 do może nawet 200 osób, dużo dzieci i dorastającej młodzieży.
Naprawdę starych ludzi jest niewielu, ale cieszą się niezwykłym szacunkiem i autorytetem.
Ciekawa rzecz - nie dostrzegam ludzi niepełnosprawnych. Ciekawe jak oni to robią nie mając służby zdrowia.

Czas mija, muszę podjąć jakieś działania, a dalej bladego pojęcia nie mam od czego zacząć.
Tu jest cywilizacja ludzi pierwotnych. Ja nie rozumiem nic z ich języka, całe szczęście że jest kilku z którymi można się dogadać po polsku.
Swoją drogą jakie to dziwne zrządzenie losu: Mój rodak nauczył ich obcego języka i przez wiele lat oni tego języka nie zapomnieli.
No właśnie: Kim był ten tajemniczy Polak? Muszę z nimi o nim pogadać, może czegoś się dowiem, może coś po nim zostało.

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz