niedziela, 24 kwietnia 2016

Jak cywilizowałem Amazonię (cz.23)

Kolejny raz wzbudziłem podziw tubylców.Tym razem powodu do chwały raczej nie ma. Tubylcy podziwiają mnie za "tęgi łeb". Wypić pół litra mocnej gorzały i nie świrować, a przy tym następnego dnia prawie nie mieć kaca - to dla tubylców wyczyn nie lada.
Co gorsza tubylcy starają się mnie naśladować - z marnym i żałosnym skutkiem.
Zazwyczaj po dwóch setkach zaczynają tak świrować, że nie było wyjścia, musiałem otworzyć izbę wytrzeźwień. Pobyt w tym przybytku jest wyjątkowo kosztowny i dotkliwy - kosztuje tydzień pracy, zapewnia tylko twardą pryczę i zazwyczaj skrępowane ręce i nogi dla własnego i innych bezpieczeństwa.
Zupełnie tego nie planując wprowadziłem z sukcesem kolejny element cywilizacji białego człowieka.

Od jakiegoś czasu nawiedza mnie natrętna myśl ze przegapiłem jakiś ważny element cywilizacji białego człowieka i znów będzie problem z nadrobieniem zaległości jak to już było z teorią wielkiego wybuchu, czy teorią Darwina, ba co niektórzy nadal wierzą że Ziemia jest płaska.
Analizuję, zastanawiam się co mogłem przeoczyć i pojęcia nie mam skąd to poczucie że coś jest nie tegez.
Dobra - odpuszczam. Realizuję założony plan, jak coś przeoczyłem to wcześniej czy później wyjdzie na światło dzienne i wówczas będę kombinował jak z tego wybrnąć.

Muszę udać się na rekonesans do cywilizacji białych ludzi. Chcę się zorientować czy nasz najnowszy wyrób (gorzała) znajdzie nabywców, jaką można uzyskać za to cenę i gdzie i za ile można zakupić wszystkie akcesoria do elektryfikacji.
Muszę też kupić dla siebie jakąś garderobę, bo jeszcze z pół roku i będę ganiał goły jak tubylcy.
Ciekawe jak zareaguje Rada Starszych na moją propozycję takiej ekspedycji, czy nie potraktują tego jako pretekstu do mojej ucieczki.
Nie mam wyjścia, muszę im to przedstawić i dostać ludzi do realizacji tej eskapady - sam przecież pojęcia nie mam gdzie miałbym się udać, by trafić na jakąś większą osadę białych ludzi.
Poruszam ten temat na najbliższym spotkaniu z Radą Starszych. O dziwo, nie są zaskoczeni, przyjmują to z pełnym zrozumieniem i tylko dopytują o przewidywany termin wyprawy i ile będę potrzebował ludzi na tą wyprawę.
Zaskoczony okazanym zaufaniem w prywatnych rozmowach ze starszyzną próbuję wysondować czy nie obawiają się że skorzystam z okazji i ... dam nogę.
Wszyscy bez wyjątku nawet nie biorą pod uwagę takiej możliwości, pytam dlaczego tak są pewni że nie nawieję? Odpowiedź mnie powaliła: Nie nawieję bo .... proroctwo/przepowiednia nic o tym nie wspomina, a przecież jeszcze nie dokończyłem swojego dzieła.
No nie mogę. Z jednej strony prowadzą dysputy o teorii względności Einsteina, głowią się nad rachunkiem prawdopodobieństwa, a jednocześnie jakaś pewno jeszcze starożytna przepowiednia jest dla nich wyznacznikiem postępowania i niekwestionowaną prawdą wiary.
Coś mi się wydaje że albo robią mnie w bambuko z tymi postępami ku cywilizacji, albo mają daleko posunięte rozdwojenie jaźni.
Mimochodem wspominam o swoich wątpliwościach w rozmowie z jednym z rozsądniejszych nauczycieli.
Jest zaskoczony moimi wątpliwościami - co w tym dziwnego? Czy w cywilizacji białych ludzi nie ma podobnych paradoksów? Tym razem ja jestem zaskoczony.
W cywilizacji białych ludzi nauka i styl życia są spójne i racjonalne w każdym calu.
Tubylec zarechotał - czy na pewno? A jak biały człowiek godzi teorię wielkiego wybuchu jako początku Wszechświata z wiarą w stworzenie świata przez Boga w sześć dni? A jak ma się jeszcze do tego teoria Darwina?
A niech go - myślę sobie - tu mnie trafił. Coś mi się zdaje że czas na otwarcie pierwszej wyższej uczelni, koniecznie z wydziałem filozofii.

Ustalam termin wyprawy do cywilizacji białych ludzi. Potrzebuję pięciu ludzi do pomocy. Zabieramy ze sobą ok. 40 litrów gorzały - to nasza twarda (płynna) waluta.
Płyniemy trzema łodziami. Cała gorzała jest w mojej łodzi pod moim stałym nadzorem.
Sądzę że za góra 2 tygodnie wrócimy z powrotem, a ja będę bogatszy o nową garderobę i informacje o kosztach elektryfikacji.
Płyniemy przez trzy dni w dół rzeki, potem dwa dni pod prąd innej większej rzeki, mamy za sobą trzy przeprawy przez wodospady. Następnego dnia tubylcy informują mnie że jesteśmy u celu - tu zaczyna się cywilizacja białych ludzi.
Rozglądam się i widzę tylko dżunglę. Mówią że do pierwszych zabudowań jest góra 5 km. Ten odcinek mam przebyć w towarzystwie tylko jednego tubylca, który ukryty na brzegu w umówionym miejscu poczeka na mój powrót z rekonesansu. Reszta zaczeka w dżungli na nasz powrót.
Następnego dnia rano wyruszamy do cywilizacji białego człowieka. Rzeczywiście po jakiejś godzinie dostrzegam oznaki cywilizacji - jakaś rozwalająca się szopa przy brzegu i nikogo wokół, po kilkuset metrach kolejne walące się zabudowania.
Przybijamy do brzegu. Teren otwarty, w odległości nie większej niż 2 km widać jakieś większe zabudowania - tam mam się udać na rozpoznanie.
Z tubylcem ustalam miejsce spotkania - mam nadzieję że nie zajmie mi to więcej niż 3-4 godziny. Ruszam w drogę.
Przyznaję że czuję się nieswojo. Ja człowiek cywilizowany bywały w towarzystwie i na salonach czuję się jak prowincjusz z zapadłej dziury wkraczający na wielkomiejskie salony. Nie da się ukryć, odwykłem od cywilizacji i zdziczałem, a mój widok pewnie niejednego zaskoczy.
Moje ubranie to połatane strzępy, do tego bujny zarost - wyglądam jak zabiedzony partyzant, lub pustelnik.
Mam ze sobą nieco ponad 200$ - pozostałość bieżących wydatków z okresu gdy z Pablem robiliśmy lotnicze rozpoznanie terenu. Mam nadzieję że za te pieniądze jakoś się ubiorę i może kupię jakieś kanistry na gorzałę. Mam też ok. 1 litr gorzały jako próbki wyrobu na sprzedaż.
Pozostałą gorzałę wraz z łodzią ukryłem w sobie tylko wiadomym miejscu, obawiając się że tubylcy pod moją nieobecność dobiorą się do niej i kłopoty będą murowane.
Docieram do pierwszych zabudowań. Nikt na mnie nie zwraca uwagi, kroczę więc śmiało w kierunku centrum osady.
Trafiam po drodze na jakiś sklepik/kram i robię pierwsze zakupy: koszule, bluza, spodnie, buty - wydaję na to prawie 150$. Drogo jak cholera, ale nie mam wyjścia. Pytam o jakiś bar - chcę wysondować ceny alkoholu.
Trafiam do wskazanego przybytku. Speluna że strach wchodzić. Klientela na rauszu, ale nienachalna i dość spokojna. Zamawiam drinka i próbuję wypytać barmana ile tygodniowo mu "schodzi" gorzały.
Drink jest dość cienki, ale cena znaczna - to dobry znak dla mnie - mogę więcej zażądać za mój wyrób.
Trochę wybrzydzam na tego drinka i proponuję barmanowi degustację mojego wyrobu.
Barman zdziwiony, ale widać że mu smakuje. Dopytuje skąd mam taki zacny trunek. Mówi że już kiedyś podobny próbował, ale to był trunek sprowadzany aż z jakiegoś europejskiego kraju i był bardzo drogi.
Wymyślam historię że przyjechałem tu by się rozejrzeć za jakimiś terenami na założenie farmy ekologicznej i nawet już coś upatrzyłem i być może niedługo się tu osiedlę.
Pytam gdzie mógłbym kupić jakąś turbinę do produkcji energii elektrycznej, bo tam gdzie chciałbym się osiedlić głusza kompletna.
Jakby od niechcenia wspominam że ten zacny trunek produkuje mój znajomy i mógłbym od czasu do czasu
zaopatrywać go w ten towar. Pytam jaką cenę gotów by był zapłacić za litr. Proponuje 5$. Uśmiecham się przepraszająco - nie da rady, zdecydowanie za mało.
Wiem że sprzedając jako drinki zarobi najmniej 30$. Proponuję 15$ za litr. Koniec końców staje na 10$ za litr i to mnie całkowicie satysfakcjonuje.
Ustalamy pierwszą dostawę na 40 litrów za 2 dni, płatne gotówką przy odbiorze.
Dostaję namiary na człowieka który podejmie się sprowadzenia dla mnie turbiny do elektrowni wodnej.
Żegnamy się jak starzy przyjaciele, każdy z poczuciem że zrobił dobry interes.

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz