sobota, 27 czerwca 2015

Jak cywilizowałem Amazonię (cz. 10)

Czas na realizację kolejnych punktów założonego planu.
Spis powszechny.
W wiosce w której rezyduję jest 105 mieszkańców. W tej liczbie jest 60 kobiet/dziewczynek , oraz 45 mężczyzn/chłopców. Osób dorosłych - mniej więcej 40 kobiet i 30 mężczyzn - reszta to dzieci w wieku na oko do 16 lat. Całe plemię to ok. 1500 osób, zamieszkują 12 wiosek. Aby dotrzeć do każdej z wiosek potrzeba minimum 2 tygodni.
Zgodnie z ustaleniami z Radą Starszych reformę mam wprowadzać w tej wiosce w której rezyduję.
Trudna sprawa. Mam do dyspozycji ok. 70 osób dorosłych, w tym 10 osób w podeszłym wieku i z nimi muszę zorganizować nowoczesne cywilizowane społeczeństwo.
Mam problem z rozpoznawaniem poszczególnych osób - jak dla mnie wszyscy są do siebie podobni, ich imion też nie sposób zapamiętać.
Wprowadzam dowody osobiste.
Ustalam urzędowy wzór dowodu i na liściu z rośliny na której mój prapradziadek spisał swoje losy wypisuję imię i nazwisko, oraz umownie nr PESEL każdemu mieszkańcowi.
Imiona wpisuję takie jakie przyjęli w czasie chrztu, nazwiska wymyślam na poczekaniu.
Nazwiska ich dziwią - po co? Aby każdego indywidualnie odróżnić i identyfikować z daną rodziną.
Znów pytanie - czy tak jest w cywilizacji białego człowieka? Potwierdzam - tak jest, niektórzy maja nawet po kilka imion i wieloczłonowe nazwiska, ale im na razie wystarczy tylko imię i nazwisko.
PESEL - określam szacunkowo rok urodzenia, a resztę cyferek (dzień i miesiąc urodzenia) w miarę proporcjonalnie przez cały dany rok.
Dowody wypisuję osobiście - nikt nie umie czytać ani pisać.
Dowody nakazuję stale nosić przy sobie. Zdziwienie wielkie - po co? Do kontroli - odpowiadam.
Pytają czy tak jest w cywilizacji białego człowieka? Oczywiście - tak jest potwierdzam.
Jest problem - nie noszą ubrań, więc nie mają kieszeni na schowanie dowodu. Robię więc otworek w łodydze liścia i przewlekam przez niego mocną elastyczną roślinę i wieszam jak naszyjnik na każdym tubylcu.
I znów pytanie - czy tak jest w cywilizacji białego człowieka?
Potwierdzam - tak jest - wystarczy wejść do pierwszej z brzegu korpo, czy urzędu - wszyscy noszą identyfikatory uwieszone na szyi.

Czas na wprowadzenie kolejnego punktu reformy - Kalendarz.
Dla tubylców pojęcie daty nie istnieje. Mają określenie na teraz i przedtem, przy czym przedtem to zarówno tydzień temu jak i 5 lat temu.
Rozróżniają jeszcze wczoraj i mają też określenie na jutro. Określenie czasu w przód przerasta ich wyobraźnię. Rozróżniają czas według pory deszczowej i pory suchej - pora sucha oznacza że nie leje non stop.
Podzieliłem czas jak w cywilizacji białego człowieka na godziny, dni, tygodnie, miesiące i lata. Minuty i sekundy odpuściłem, bo aż takiej dokładności tu na razie nie potrzeba.
Aby ich intelektualnie nie torturować rachubę czasu zacząłem od mojego pojawienia się w ich plemieniu.
Ustaliłem że to rok ZERO - NOWA ERA.
Nie żebym był tak próżny i uważał się za nowego Mesjasza, ale dla tubylców tysiące lat to taka sama abstrakcja jak 100 lat świetlnych wyrażone w kilometrach dla przeciętnego białego człowieka.
Zgodnie z chrześcijańskim podziałem czasu zakazałem pracy w niedzielę. Wolne soboty na razie odpuszczam, bo na tym etapie rozwoju tego społeczeństwa na dorobku jeszcze nie stać.
Czas na zdobycze socjalne przyjdzie później gdy demokracja się umocni, okrzepnie, gospodarka rozwinie, wprowadzi się przepisy Kodeksu Pracy, oraz Niezależne Samodzielne Związki Zawodowe.

Duże zaciekawienie wzbudził w tubylcach zegar słoneczny, który zrobiłem na centralnym placu wioski.
Wbiłem pionowo ok. 3 metrowy pal i wyrysowałem elipsę. Północną połowę elipsy podzieliłem na 12 części oznaczając godziny. Wioska leży w strefie około równikowej, więc taki podział był wystarczający.
Zegar stał się miejscem spotkań i tubylcy chętnie się uczyli liczenia czasu.

Nadszedł czas na jedną z najważniejszych reform: Osiadły tryb życia. Koniec z koczowaniem w dżungli - budujemy trwałą osadę.
Na początek każda rodzina dostaje przydział ziemi i na niej wybuduje trwały dom.
Z urzędu przydzieliłem po ok. 20 arów na członka rodziny i poleciłem wykarczować odpowiednią powierzchnię dżungli.
W centralnej części wioski wyznaczyłem ok. 10 ha na przyszłe obiekty administracyjne: szkoła, siedziby przyszłych władz, biura, bank, galerie handlowe, szpital, kościół itp.
Wytyczyłem ulice i ustaliłem linię zabudowy, przygotowałem na początek 5 typowych projektów domów i wydałem pozwolenia na budowę.
Nadałem nazwy ulicom i numery przyszłym domom.
Dokonałem kolejnych adnotacji w dowodach osobistych: wprowadziłem obowiązek meldunkowy.
Jak zwykle każde moje kolejne zarządzenie rodziło pytanie: Czy tak jest w cywilizacji białego człowieka?
Trzeba przyznać że każde moje zarządzenie wykonywane było bez cienia sprzeciwu, no może czasem budziło zdziwienie, ale realizowane było bez szemrania.

Ciekawym dniem okazała się pierwsza niedziela. Obowiązywał chrześcijański zakaz pracy w tym dniu i wszyscy snuli się po wiosce jak cienie.
Nie miałem jeszcze czasu by katabasa wprowadzić w zakres jego niedzielnych obowiązków i wszyscy bardzo się nudzili przez cały dzień.
Koniecznie muszę w tygodniu znaleźć czas na choćby podstawowe szkolenie katabasa. Później niech kombinuje sam. Zresztą założyłem rozdzielenie kościoła od państwa i problemy wiary i religii pozostawię katabasowi.

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg

1 komentarz: