sobota, 4 kwietnia 2015

Jak cywilizowałem Amazonię (cz.2)

Wybaczcie Szanowni Czytelnicy że nie podam Wam dokładniejszych danych o miejscach które penetrowaliśmy z Pablem, ale zobowiązałem się wobec ludzi którym bez wątpienia zawdzięczam życie do zachowania tajemnicy aż po grób.
Po przeczytaniu tej historii sami zrozumiecie że inaczej postąpić nie mogę.

Rozpoczęliśmy z Pablem penetrację terenu. W trakcie pierwszego lotu byłem wręcz oszołomiony tym co  zobaczyłem.
Morze, co tam morze - to istny ocean bujnej zieleni. Jak okiem sięgnąć była tylko dżungla poprzecinana krętymi wstęgami rzek i potoków, czasem rozlewisk burej, mętnej wody.
Ogrom tej przestrzeni totalnie mnie zaskoczył i nawet nieco przygnębił. Zadałem sobie wręcz pytanie: Czego człowieku tu szukasz? Przecież znalezienie igły w stogu siana to byłby pikuś w porównaniu do twoich zamiarów i planów.
Przez pierwsze 3-4 dni byłem przygnębiony ogromem przestrzeni, prawie załamany że tak ambitne zamierzenie spali na panewce, a ja wrócę na tarczy porażki z poczuciem klęski.
Postanowiłem że bez względu na okoliczności dokończę wyprawę, by nawet w razie porażki mieć poczucie że zrobiłem wszystko co było możliwe by zrealizować cele ekspedycji.
Jeśli się nie uda - trudno. Ludzie nauki muszą być przygotowani na porażki i z pokorą przyjmować co przyniesie los.
Z tej atmosfery niemocy i przygnębienia wyrwał mnie nieoceniony Pablo.
To on zaproponował radykalną zmianę terenów do poszukiwań. Ostrzegł co prawda że to tereny nieco niebezpieczne, jak to sam określił , ale ujęła go moja determinacja naukowa i nawet bez podniesienia stawki zobowiązał się do wykonania tych podobno trochę niebezpiecznych lotów.
Przeszedłem krótkie szkolenie jak zachować się w dżungli, na wypadek gdyby zdarzyło się nam lądować w nieprzewidzianym miejscu, jak zachować się przy ewentualnym kontakcie z tubylcami lub partyzantką.
W przypadku spotkania z gangami narkotykowymi instrukcje nie były potrzebne, bo i tak zawsze kończyło się to czapą jak określił Pablo.
Nasz ekwipunek uzupełniliśmy o dodatkowe kanistry z paliwem, maczety, sznurki kolorowych koralików i znów ruszyliśmy na podniebne szlaki.

Rzeczywiście, Pablo miał rację - teren był bardziej obiecujący, łatwiejszy do obserwacji, choć równie dziki i niedostępny. Zdarzały się w tym oceanie zieleni rozległe polany przypominające bieszczadzkie połoniny.
Zdarzało się czasem dostrzec jakieś formacje które przy odrobinie wyobraźni można było poczytać za twory jakiejś dawnej ludzkiej cywilizacji.
Zwykle loty odbywaliśmy na wysokości ok. 1000 metrów, by jak mówił Pablo w razie czego mieć czas na    bezpieczną ewakuację. Domyślałem się że chodzi o czas potrzebny by wyskoczyć z samolotu w przypadku gdyby ktoś nas zestrzelił.
Cały czas mieliśmy spadochrony na plecach i pod ręką plecaki z niezbędnym ekwipunkiem do przetrwania w dżungli.
Kolejnego dnia, a był to już chyba czwarty dzień penetracji nowych terenów, zauważyliśmy ślady działalności ludzkiej. Na niewielkiej polanie o powierzchni może dwóch hektarów były dwa regularne prostokąty zielono-szaro-brązowe. Nie wyglądało to na dzieło natury.
Poprosiłem Pabla by zniżył nieco lot i przeleciał nad tą polaną. Pablo obniżył lot na jakieś 500 metrów i przelecieliśmy nad polaną. I wtedy się zaczęło.
Były to rozpięte siatki maskujące nad obozem szkoleniowym miejscowej partyzantki. Rozpętała się strzelanina z broni maszynowej, Pablo przytomnie dokonał gwałtownego zwrotu i szczęśliwie udało nam się ujść cało z pola rażenia - tak nam się przynajmniej wtedy wydawało.
Weszliśmy na wyższy bezpieczny pułap i postanowiliśmy wracać na jakieś lądowisko.
Okazało się że samolot jednak oberwał i na wysokości ok. 1000 metrów silnik zaczął przerywać, a potem całkiem zgasł.
Lecieliśmy lotem szybowcowym, pod nami dżungla, bez cienia szansy na bezpieczne lądowanie.
Pablo robił co mógł, ale jego wysiłki były bezskuteczne. Katastrofa była nieunikniona.
Na wysokości ok. 500 metrów Pablo dał znak do opuszczenia samolotu. Bałem się skoku nad dżunglą, ale to była jedyna szansa na ratunek.
Wyskoczyłem, szarpnąłem za jakiś dinks przy spadochronie  i już wisiałem w powietrzu, tuż zaraz wyskoczył Pablo - widziałem jego otwarty spadochron.

Był środek dnia i miałem nadzieję że przed zmrokiem odnajdziemy się z Pablem i dzięki jego umiejętnościom i doświadczeniu jakoś sobie poradzimy w tej opresji.
Spadając powoli widziałem pod sobą korony potężnych drzew i wkrótce zawisłem na konarze jednego z tych drzew.
Spadochron zaplątał się w gałęzie drzewa i wisiałem jak Franek Dolas jakieś 10-15 metrów nad ziemią, na tyle daleko od gałęzi że nie sposób było zejść na ziemię.
Za chwilę nawet się ucieszyłem że nie wylądowałem na ziemi, bo pode mną usłyszałem groźne pomruki i dostrzegłem dorodnego jaguara oblizującego się na mój widok.
Liczyłem że Pablowi powiedzie się lepiej i wkrótce znajdzie mnie i mnie uwolni.
Dyndałem więc sobie spokojnie w oczekiwaniu na ratunek. Czas mijał, a ratunek nie nadchodził. Zacząłem się niepokoić. A jeśli Pablo jest w podobnej sytuacji i czeka że to ja go wyratuję? A może doznał jakiejś poważnej kontuzji w czasie lądowania i sam czeka na moją pomoc? A co jeśli zaatakował go jaguar i być może już nie żyje?
Niepokój mój narastał. Za góra 3 godziny zapadnie noc, a ja wiszę na drzewie.  Postanowiłem spróbować jakoś samemu się uwolnić, lub przynajmniej sygnalizować gdzie jestem. Może Pablo mnie szuka i słysząc moje wołanie łatwiej mnie znajdzie.
Moja szarpanina przyniosła tylko taki skutek że złamała się jedna z gałęzi na której zaczepiony był spadochron i teraz wisiałem jakieś 5 metrów niżej niż poprzednio i trochę bliżej solidnego konara, ale nie na tyle blisko by po nim zejść.
Zacząłem krzyczeć. Najpierw darłem się wniebogłosy bez przerwy, potem wrzeszczałem tak gdzieś co 2-3 minuty. Bez skutku. Nikt mnie nie słyszał.
Nagle zwróciłem uwagę na jakiś powolny ruch na konarze na który chciałem się dostać. Coś bezszelestnie poruszało się w moim kierunku. I nagle zamarłem z przerażenia, Po konarze pełzła w moją stronę potężna anakonda. Zapewne zwabiła ją moja szarpanina i wrzaski.

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz