sobota, 18 kwietnia 2015

Jak cywilizowałem Amazonię (cz.4)

Poliglota jak go w myślach nazwałem miał na imię Antonio, co sugerowało że przynajmniej jego przodkowie mieli kontakt z cywilizowanym światem.
Mówił po polsku, ale taką archaiczną polszczyzną co najmniej z XVIII wieku. Pytań miałem mnóstwo, ale odpowiedzi nie doczekałem się żadnej. Antonio powiedział tylko że teraz udamy się do ich wioski i tam dowiem się wszystkiego od starszyzny plemienia, bo on jako młodzież nie ma prawa w tej sprawie nic powiedzieć.
Następnego ranka wyruszyliśmy w drogę. Czułem się już całkiem dobrze i obecność Antonia podniosła mnie trochę na duchu - przynajmniej będę wiedział co jest grane, gdzie jestem i może pomogą mi się stąd wydostać, bo co do pokojowych wobec mnie zamiarów to byłem zupełnie pewny.
Przecież nie po to taszczy się gościa przez tydzień przez dżunglę żeby go potem ukatrupić.
Chociaż jak mawiał Pablo - w dżungli nigdy niczego nie możesz być pewien. No właśnie, a co z Pablem?
Przez te dni nie miałem czasu by o nim pomyśleć, pomóc mu też nie mogłem - sam ledwo żyłem, a z moimi wybawcami nie mogłem się dogadać - to oni o wszystkim decydowali.
Zagadnąłem Antonia że było nas dwóch i Pablo na pewno potrzebuje pomocy. Zbył to krótkim: Da se rade. I nie kwapił się do dalszej rozmowy.
Następnego dnia dołączyło do nas kilku nowych tubylców. Wyglądali jakby odświętniej od tych z którymi podróżowałem od kilku dni. Wszyscy byli wobec mnie bardzo uprzejmi, miałem wrażenie że to ja jestem ich panem.
Zupełnie nieoczekiwanie weszliśmy na dość rozległą polanę nad brzegiem rzeki na której z rzadka rosły pojedyncze drzewa. Zobaczyłem kilkanaście chat/szałasów na skraju dżungli, a pośrodku polany pod rozłożystym drzewem spory tłumek tubylców.
Nagle tłum się rozstąpił tworząc szpaler, słychać było radosne okrzyki i jakąś kocią muzykę na prymitywnych instrumentach. Przodem szły małe dzieci i sypały mi pod nogi wielkie różnokolorowe płatki kwiatów.
Na końcu tego szpaleru stał ni to stół, ni to ława, a za nim siedzieli sędziwi starcy przystrojeni jak na jakiś festyn.
Szedłem jak dostojnik po czerwonym dywanie przybywający z oficjalną wizytą państwową.
Gdy podeszliśmy do tego stołu/ławy zapadła cisza i jeden z tych starców skłonił mi się nisko i przemówił: Witojcie Panie, weselim sie okrutnie żeście raczyli Panie do nos przybyć. Długośmy na Wos cekali i radujem sie żeście jus som z nami. Dlo Wasy Panie chwały robim to igrzysko.

Stałem osłupiały. Szok totalny. Spodziewali się mnie?Czekali na moje przybycie? Chyba jakieś koszmarne nieporozumienie. Ale mówią po polsku - chyba śnię. Stuknąłem się po żebrach - boli jak cholera, więc żyję i nie śnię.
Szybko się zreflektowałem że też powinienem coś powiedzieć i z głupia frant palnąłem że bardzo miło mi ich odwiedzić, że dziękuję za zaproszenie i że cieszę się że tu jestem. Nic sensowniejszego nie przyszło mi do głowy.
Nagle wśród tłumu tubylców dostrzegłem Pabla. Był cały i zdrów, ale jakiś taki  markotny, na mój widok ożywił się trochę i powiedział: Idź z nimi świętować póki się nie rozmyślą, później pogadamy i zniknął za najbliższym szałasem.

Ten ze starszyzny który mnie witał był rozmowniejszy niż Antonio.
Dowiedziałem się że od dawna na mnie czekali, bo dawno,dawno temu ich szaman/prorok przepowiedział że zjawi się u nich obcy biały człowiek i to on uratuje ich plemię od zagłady.
Tych białych miało być dwóch, z tym że przybędą w różnym czasie.
Pierwszy przybędzie do nich rzeką i od niego mają się nauczyć jego języka i dbać o to by zawsze było kilku ludzi którzy ten język znają, bo po długim oczekiwaniu przybędzie drugi biały człowiek i to on uratuje ich plemię od zagłady.
Ten drugi biały człowiek spadnie do nich z nieba, będzie mówił tym samym językiem co pierwszy i dlatego musi być zawsze kilku ludzi którzy ten język znają.
Tym drugim białym jestem właśnie ja i dlatego cieszą się że wreszcie do nich przybyłem.
Następnego dnia mieliśmy wyruszyć na spotkanie z najważniejszymi dostojnikami i wodzami plemienia w odległej o dzień drogi głównej wiosce plemienia.

Rozejrzałem się za Pablem. Siedział samotny nad brzegiem rzeki.
Okazało się że po skoku z samolotu wylądował bez przeszkód na maleńkiej polance i prawie od razu zajęli się nim Indianie. Nie mogli się porozumieć i zaczęli go gdzieś prowadzić. Ogólnie byli nastawieni pokojowo.
W trakcie marszu przez dżunglę usłyszeli moje wrzaski i kilku z nich skierowało się w moją stronę i to oni mnie uratowali.
Pablo nie odniósł żadnej kontuzji i z grupą Indian po 2 dniach dotarł do ich wioski. Tu znów próbowali się z nim dogadać, ale on niczego nie rozumiał. Następnego dnia do wioski dotarł Antonio i  oznajmił starszyźnie plemiennej że znaleźli drugiego białego człowieka i to jest ten na którego od lat czekają. Tym drugim białym byłem ja.
Aby mnie godnie przywitać celowo opóźniali podróż przez dżunglę, by mieć czas na przygotowanie uroczystego powitania. Wynikało to również z mojego stanu po spotkaniu z anakondą.
Pablo poważnie obawiał się o swoje życie, bo wiedział że nie jest tym na którego oni czekali, sądził więc że zapewne zechcą się go pozbyć, by nie zdradził komuś informacji o spotkanych tubylcach.
Zapewniłem Pabla że zrobię co w mojej mocy żeby mu pomóc, o ile będę mógł cokolwiek zrobić, a wyglądało na to że moja pozycja jest wśród tubylców znaczna.
Pablo zaczął namawiać mnie do podjęcia próby ucieczki.
Nie czułem się jeszcze całkiem zdrowy i sprawny by podjąć taką próbę, a i perspektywa spotkania z najwyższą starszyzną plemienia i poznanie tajemnicy mojej misji rozpalały moją naukową ciekawość.
Nie, zdecydowanie nie mogę teraz uciekać, taka naukowa szansa nigdy w życiu się nie powtórzy.
Próbowałem przekonać Pabla żeby trochę poczekać z tą ucieczką.
Spotkam się z naczalstwem plemiennym, dowiem się o co chodzi i jeśli nie będzie nam to odpowiadać, wtedy zaplanujemy ucieczkę. W tym czasie też dojdę do pełnej sprawności fizycznej, na razie traktują nas dobrze i raczej nic nam nie zagraża.
Pablo nie aprobował moich zamiarów i powiedział: Rób jak chcesz, ja przy pierwszej sposobności spróbuję nawiać. Nie ufam tym dzikusom, mam żonę i syna, muszę do nich wrócić, bo inaczej popadną w nędzę.

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg
          

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz